Elastyczność


 
Kiedy 15 godzin temu ruszałem w kolejną misję, było ciemno, zimno i padało. Teraz jest tak samo… plus mgła.
Czas wykazać się elastycznością i przenieść gdzieś indziej.
Może na jakieś plaże, ciepłe morze i jeszcze zimne piwo być może?
Tak, czas na kolejne przygody Agenta Specjalnego 5 grupy inwalidzkiej przy którym Johny English jest jak Bond przy Kolargolu.
Tym razem wichry namiętności rzucą nas w objęcia Japonii, tzn. Słowacji, a konkretnie Słowenii, bo w życiu trzeba być elastyczny.
Trzeba mieć plany, plus jakiś mały planik awaryjny i wyjście bezpieczeństwa, ale dobrze jest też zbytnio się do nich nie przywiązywać, gdyż życie potrafi zaskoczyć nam rzyć, a wtedy, trzeba działać proaktywnie, wykazać się inicjatywą, i elastycznie dopasować się do sytuacji. 
Tak jak jeden gość w Japonii, reporter. Pojechał, z okazji Igrzysk (Igrzyska to jest to wszystko co nie jest Olimpiadą) do Kraju Kwitnącej (pod okiem) Wiśni i tam, w pociągu, zostawił plecak.
Ze wszystkim co miał: dokumenty, instrumenty, kasa, tasak, sprzęt do reporterowania i akcesoria do raportowania.
Trudno mu się dziwić, tam pociągi są tak szybkie, że jak wstał i udał się do wyjścia żeby wysiąść, to zanim dotarł do drzwi - nasz nieprzyzwyczajony do tej kultury biały człowiek - była już kolejna stacja.
Nim pomyślał „WTF?” i zrozumiał co się dzieje - już była następna, wiec jak już wysiadł, i kolejnym pociągiem wracał, to tak się spiął żeby utrafić, iż dobrze wysiadł, brawo, ale bez plecaka.
To był Europejczyk w dodatku zPolski, wiec na podstawie wcześniejszych doświadczeń stwierdził - dobra, już po plecaku, poszło się w pi…u i ebać.
I smętnie siadł, zadumał się i wpadł, na pomysł: pójdzie na posterunek policji, zgłosi swoje pobicie i zaginięcie, nieprzygotowanie do zajęć, i najlepiej niech go od razu zamkną, bo jak ma tak wróci do domu… to wolałby nie wracać.
Taki plan: niech go zamkną, na tak długo aż śmiech przycichnie, a jak nie, to niech zetną mu od razu łeb mieczem, bo niehonor dłużej tak żyć. 
Wchodzi na posterunek, a tam się gną w ukłonach.
No to on również, bo kulturka musi być.
Ten nasz Gościu po japońsku no parlando, oni po polsku tak samo, a razem po angielsku coś mówią, tylko że każde innymi dysponuje wyrazami.
Znam ten ból, bo weź się tu gdzieś spotkaj, współczucia ślę wyrazy.
Gną się i tak dyskutują:
-Gnę się w ukłonach i od razu mówię: po Gaijińsku nie mówię.
-Gnę się w ukłonach, nie wiem co mówisz, bo nie mówię po japońsku, ale jest taka sprawa, że zgubiłem plecak w pociągu, no i kicha.
-Gnę się w ukłonach, ale jak już mówiłem nie mówię po polsku, lecz domyślam się, że pewnie to ty jesteś ten obcy co zostawił plecak w pociągu i na zdrowie.
-Gnę się w ukłonach i pytam jak umiem na migi, co by tu zrobić żeby pójść na jakieś 10 lat do waszego więzienia, bo słyszałem, że tam warunki dobre, a chciałbym żeby sprawa trochę przycichła, gdyż zgubiłem wszystko co miałem. Nie będzie transmisji, z igrzysk emisji, i jest właśnie po mojej misji, a w domu czeka na mnie tylko dymisja a zaraz potem eksmisja. Przy tym Sexmisja to mizeria. 
-Gnę się w ukłonach i gdybym cię rozumiał i wiedział co ty tam mówisz, to bym ci powiedział, że domyślam się iż masz przerąbane bo zgubiłeś wszystko co miałeś ze sobą i w domu czeka cię dymisja i eksmisja, i pewnie byś chciał jakieś 10 lat przeczekać u nas, najlepiej w wiezieniu bo mamy super warunki.
-No i co teraz, bo już nie mogę się dłużej giąć, a nic nie rozumiem?
-No i co teraz bo widzę, że nie możesz się już dłużej giąć, a nic nie rozumiem?
-Dobra, widzę, że nic z tego, to idę umrzeć pod mostem.
-Dobra, widzę, że masz ochotę iść umrzeć pod mostem, proszę o to twój plecak.
Bo to była taka elastyczna taktyka.
Już wcześniej się okazało, że gość zostawił ten plecak, a ponieważ pociągi w Japonii są szybsze niż światło, to zanim nasz bohater doszedł na posterunek, to mu ten plecak odesłano najbliższym transportem. Bo w Polsce najszybszy transport ma mle-ko, a w Japonii ple-cak i sa-ke.
I oni się gięli w ukłonach żeby elastycznie przeciągnąć czas, aż ktoś ten tobołek przyniesie z dworca.
Nasz uratowany przyjaciel tak się wzruszył, że aż głową ruszył i wydukał z siebie po japońsku: A TO TAK TO, TO DZIĘ KI I NA RA!
Japoński posterunkowy zaś, również umiał się znaleźć, poruszył palcem w japonce, przypomniał sobie jak kiedyś jadł w jednym barze i że byli tam jacyś turyści, chyba właśnie z Europy, zaryzykował więc: KU RWA MAC! 
I to jest elastyczna kreatywność! A nie, że do więzienia albo ściąć łeb i luz.
Tak, Japonia to dziwny kraj.
Niby się wyludnia, na wsiach posiadłości popadają w ruinę, a w mieście ludzie się cieszą jak mają metr kwadratowy na którym mogą się zwinąć w kłębek o 2 w nocy zaraz po robocie, a jutro to wbijacie na imprezę, mam JAKO TAKI metraż, ale spoko, naprawdę, wszyscy się zmieszczą!
Albo jedzenie, mają takie, że na wszelki wypadek przed zjedzeniem dobijasz to pałeczką (bo nie wiesz co to, wybierałeś przecież po obrazkach), a potem się okazuje, że najlepsza zupa świata to z Japonii ramen, i na wieki wieków. 
Ale nasza tu akcja dzieje się w Słowenii (tak, taka Słowacja tylko, że niżej… jeszcze niżej).
Dlaczego więc wspominam o Japonii skoro jesteśmy w Słowenii? A…. Bo najlepszy ramen (na wieki wieków) jadłem w Słowenii, a trzeba być elastycznym.
Różne - życie jak i ta opowieść - przynosi nam niespodzianki, w różne części świata nas nosi i nawet najlepszy plan trzeba czasem wsadzić sobie w rz., i zacząć improwizować.
Elastyczność i gibkość, w życiu, w kroku, na obiekcie oraz w terenie. Gdyż nawet najlepszy plan może nie wypalić.
A ja, w tej Słowenii, miałem najlepszy, a nawet bardzo dobry plan!
Uknułem go w moim posępnym, ale genialnym umyśle, zaraz po tym jak się zorientowałem, że ukradli mi kurtkę w pociągu.
Z gore-texu była i aż gorę tu textem jak myślę o tym rozbójniczym akcie.
Oj gnoju, jeszcze cię nie złapałem, a już mi cię żal. 
Kiedy wysiadłem z pociągu na tej małej słoweńskiej górskiej stacyjce, niemal od razu zorientowałem się, że coś jest nie tak.
Deszczem zacina, wieje mi po karku i nerach. Jakieś mam dygoty i dreszcze, jakoś mi zimno… i co kurwa jeszcze?
Coś się tu mocno nie zgadza i wtedy się zorientowałem - przecież nie mam na sobie kurtki!
Ach, wiec to tak, wysiadłem z pociągu bez kurtki, a ponieważ jestem czujny i precyzyjny jak saper i bibliotekarka w jednym - to jest tylko jedno wytłumaczenie: musieli Mi_  ją ukraść!
Plan odzyskania mienia wykrystalizował szybciej niż trwał udział Rutkowskiego w Tańcu z Gwiazdami.
Jestem obywatelem świata, znam nie takie ja zadu…kątki. Ogólnie wiem o co tu kaman i zwyczajnie niezły ze mnie agnet, więc od razu dopasowałem sposób działania do lokalnej kultury, waluty, sytemu energetycznego i infrastruktury. 
Teraz powiem tylko tyle: będą cierpieć.
To jest Unia, tu chwilowo nie ma problemów z prądem, nie tak jak w krajach 3 świata czy coś lajk dys, gdzie czasem przychodzi nam działać więc i improwizować.
Gdzie musiałbym skombinować taksówkę, żeby z niej wyciągnąć akumulator, żeby móc oświetlić sobie miejsce przesłuchania i dodać trochę energii, przy pomocy elektrod, podpiętemu do niego interlokutorowi. 
Tu będzie łatwiej, ot zwyczajnie wybijam na dworzec, wywlekam z kanciapy zawiadowcę, profilaktycznie ładuję mu z bańki - kontakt fizyczny zawsze przełamuje pierwsze i wszelkie inne lody.
Kolejne kroki mego planu: Kraj jest zinformatyzowany, włamuję się więc do kolejowego systemu informatycznego, znajduję monitoring z mojego pociągu, przeglądam kamery zainstalowane w wagonie. Błyskawicznie odnajduję tam siebie, analizuję obraz, z miejsca wyszukuję złodzieja, a w bazie danych twarzy Interpolu dopasowuję ten jego złodziejski ryj.
Potem już z górki: znajduję jego numer, lokalizuję jego smartphona, łamię zabezpieczenia, piszę wiadomości (żeby go zagadać), a w miedzy czasie jadę na miejsce lokalizacji.
Już jestem obok, już powinien czuć mój oddech (ma ktoś tik toka?), i w końcu dzwonię do drzwi, a on odbiera…
Nie, nie, to żart, jak odbiera jak obie ręce ma już złamane?
Teraz grzecznie (przypominam: zawsze grzecznie!) proszę go o zwrot mienia. Oczywiście zdając sprzęt błaga o litość i wybaczenie.
Ja, no cóż… ja do ciebie nic nie mam chłopcze, to swego Boga proś o wybaczenie, ja wam teraz tylko zorganizuję spotkanie.
Taki mam plan…i to jest TEN PLAN!
Może będę musiał być elastyczny, coś modyfikować, zmieniać strategie i kluczyć, ale jedno wiem: będę bezlitosny.
Głową tu ręczę, skopię im tyłki jak w Szreku schodom Osioł poręcze!
„Ale będzie jatka, no będzie rzeźnia normalnie!”
Prościzna, czas więc na start.
Wbijam na dworzec, wyszukuję - planowo - zawiadowcę, i już do niego uderzam, a ten, jak tylko mnie widzi, szczerzy się jak łysy do sera i woła:
-O, ale super, że pan jest. Tak się zastanawiałem jak tu pana odszukać, bo wiesz pan, z pociągu dzwonili, że taka gapa i kurtkę pan tam zostawił. Ale już ją przekazali i ładnie poskładana żeby się nie wybrudziła jedzie tu składem powrotnym i zaraz będzie!
-Y…. No to ten… SAJONARA! - odpowiadam.
Gdyż elastycznym trzeba być!
________________________________________________________
www.szosami.com
buycoffee.to/SzosaMi

Mego błędu wersje dwie


Poniżej, w ramach eksperymentu, pochylenia się nad prośbami (skróć Mi męki), ciekawości, oraz „bo tak”, zamieszczam dwie wersje tej samej przygody, zawziętej i żywcem z życia wziętej.
Pierwsza wersja przeznaczona jest dla hardcorowców którzy mogą czytać i mają na to aż dwie minuty, i dysponują odpowiednim czasem koncentracji.
Druga wersja przednaoczna jest dla tych którzy też lubią czytać, ale mniej i nie mają aż tyle czasu bo 1,5 godziny jakoś tak zleciało na tik-toku, niczym sekunda. 
Mój błąd Wersja 1
Bywają takie dni, kiedy budzisz się za późno.
Nie jesteś jeszcze spóźniony, ale czas którym dysponujesz, po tym jak go roztrwoniłeś na spanie aż do 6 rano, raptownie się skurczył. Jak twoje jajka na myśl o tym co teraz „o kurwa” będzie. 
Gdyż nie do końca wiadomo co będzie, ale na bank wiadomo czego nie będzie.
Oj, nie będzie dobrze.
Bo Zaspano! 
Właściwie to nie ja, to Ona - Moja Żona, zaspała. Ale wina i tak jest moja. No bo niby czyja?
Zaspano na jej pociąg (ten kolejowy), a pociąg ten odjeżdża z takiego (niebliskiego) miejsca i jedzie w takie (dalekie) regiony, że po zerknięciu na zegar, szybkiej kalkulacji - jak w Polskiej Narodowej w Piłkę Reprezentacji - wyjście z grupy jest możliwe już tylko teoretycznie i matematycznie "na papierze".
Jednak, jak każdy dobrze wie: my Polacy, na papieże jesteśmy dużo lepsi niż inne narodowe reprezentacje (może poza Włoską i Watykańską), więc skoro mamy szanse, przecinam lamenty, wrzaski, piski, krzyki i darcia - jednym krótkim: Kuerwa, jedziemy!
Cisza która po tym zapada, ciągnie się za nami do auta, a potem jeszcze chwilę… do momentu aż olej w silniku osiągnął swą roboczą temperaturę, a skrzynia biegów została ustawiona na tryb „Sport”.
Jedziemy, cisza powoli przeradza się w uniesienie brwi, a im olej cieplejszy w umoszczenie się zgrabnymi ruchami głębiej w fotelu, bieg wyższy w sprawdzenie czy pas jest dobrze zapięty, przy redukcji i kontrolowanym hamowaniu w zaparcie się po bokach o wystające elementy konstrukcyjne.
Widzę to jedynie kątek oka, zbyt skupiony na dogonieniu straconego czasu.
Ale ogarniam wszystko. Siedzę w zazen, koncentracja ma większą jest niż najbardziej skoncentrowany koncentrat pomidorowy!
Bo jak się nie skupię, to jestem w du… zupie. Zamiast doganiać czas na przestrzeni 40 km i pół godziny, będę musiał doganiać, na dłużej trasie i w dłużysz czasie… ten cholerny pociąg.
O szkodach moralnych i w sprzęcie nawet nie myślę, nie ma tu tematu do dywagacji indorowych.
Rachunek jest prosty.
Jakoś naprawić muszę ten mój błąd.
Gdy pierwszymi zgrabnym slajdami wyprzedziłem w sposób godny kibica Kubicy jakieś zawalidrogi, przez dźwięki poezji śpiewanej w wykonaniu „Faith no More” słychać było tylko lekkie syczenie.
Mam dzikiego kota w aucie? Znowu?
Kiedy szybko, ale bokiem wyprostowałem kilka krętych lini bez sensu wyrysowanych na drodze (przecież są tylko sugestią c’nie?), zgrabnymi zygzakami rozegrałem partyjkę drogowych szachów z porannymi entuzjastami Lidlowych zakupów (nikt tu nie został poraniony) i wymusiłem kilka innych drobnych ustępstw drogowych, syk przerodziły się w krzyk.
Coś w stylu uwaga, dla wrażliwych, będą wyrazy obraźliwe, proszę zatkać uszy gdyż podaję reprezentatywne przekłady… y… przykłady z mistrzów tego masarskiego fachu: „Kurwa! Pozabijasz nas, a ja potem ciebie, ty pojebie! Mnie tu chyba pojebie! co tu ty kurwa o kurwa!”
I takie tam… No wiem, wiem, różnie ludzie do siebie mówią w kochających się zawiązkach.
Nie dobierałem więc do siebie.
Może to było czule?
„Tak… ciulu!”
Hmm, czyli chyba nie.
Byłem w transie w tej trasie, skupieniu tak wielkim jak niektórzy w kiblu i niczym woda poniżej zera.
Kobieto, uspokój się, ja tu właśnie łamię granice możliwości, obalałam teorie przyspieszeń, grawitacji, mechaniki kwantowej… i samochodowej - myślałem ale milczałem.
Szkoda Mi_ zębów.
Patton mruczał coś z radia, dlatego musiałem go pogłośnić, no naprawdę, nic nie słyszałem przez te krzyki, klęcia i zaklęcia, Pasażerki udręki i męki.
O co jej chodzi, po co te jęki, nikt jej przecież nie wycina nerki?
Kiedy po 28 minutach i 34 sekundach łamania wszelkich możliwych reguł, kwasów i zasad (poza drogowymi oczywiście, a jak?) i przekuwaniu wielkich teorii w małą ale zgrabną praktykę, przybyliśmy pod dworzec.
To było jeszcze 1,5 minuty żeby się umalować.
Nie bardzo to chyba może wyjść - pomyślałem patrząc - takimi drżącymi rękami i w stanie katatonii.
Ale… jak zwykle mężczyzna nie docenił kobiety.
Po obciągnięciu zamaszystym ruchem spódniczki która, z powodu turbulecji pokładowych (za które państwa serdecz nie przepraszamy) podeszła interesująco do góry, pobiciu mojego fotela z piąchy, porysowaniu tapicerki (hybrydowym nożem taktycznym umieszczonym na paznokciach), przyłożeniu jeszcze z bani z zagłówek (tyłem z półobrotu)… zabrano się za czynności najważniejsze. Makijaż kilkoma precyzyjnymi ruchami wyszedł idealnie.
A po rzuceniu - Nienawidzę cię gnoju, obyś miał flaka! I w kołach też! - na koniec wyjście i zamaszyste jebniecie drzwiami.
I jeszcze raz, na wszelki wypadek?
Kurde, jaki ten świat jest niesprawiedliwi.
W pół godziny - nawet niecałe - obaliłem ze dwie nieobalalne teorie, a to nie jest flaszka! Tego sam tak łatwo nie obalisz.
Rozegrałem arycpartię ultratrudnych szachów drogowych niczym Kasparow.
Zdążyłem na i czas i na pociąg, i jeszcze żeby sie umalować - Zdążyłem!
I za to wszystko takie traktowanie?
Chyba usłyszała moje wgłowne rozterki, zobaczyła może to opadnięcie szczeki, bo zawróciła zgrabnie z czubku obcasa, wróciła, i mówi:
-Nie myśl sobie, dalej cię nienawidzę, ale jechałeś obłędnie!
Mój błąd Wersja 2
-Panie władzo, no… zaspałem na żony pociąg, znaczy się odjazd pociągu. Mój błąd!
-A tak, to wszystko wyjaśnia, można jechać.
________________________________________________________

Kair misja Apokalipsa




    Każdy prawdziwy, profesjonalny zawodowiec ma we krwi zatopione wtapianie się w tłum tubylców. 
W małym placu u nogi (tej jeszcze nie odrąbanej) lokalną kulturę ma, jej system monetarny, adresy skrzynek kontaktowych i handlarzy walutą, tylko tych czarnorynkowych.
My fachowcy, pojawiamy się niepostrzeżenie, załatwiamy swoje agenckie sprawy i elegancko znikamy… jak zjawy.
Ale Kair do którego właśnie się dobiłem jest tylko drobnym pionkiem na szachownicy na której rozgrywam tę partię. Mimo, że jest miastem olbrzymim, pięknym, zaraźliwym… Nie, nie, no co ja gadam, nie jest miastem, jest Klejnotem tego… no… Nilu?Zaraz, tylko sobie sprawdzę czy aby na pewno leży nad Nilem.Nie ma się z czego śmiać! Kolbuszowa na Podkarpaciu też leży nad Nilem!
Tak, ok, więc Kairu to Klejnot z Niklu… z Nilu.
Tak, 100% Nilu!
Choć to gigant, miasto wspaniałe i trochę zapuszczone, gdzie nie gdzie pełne śmieci, kabli, kibli na narciarza i kebabu „u Stefana”, to kosmopolityczne to miasto, mekka szpiegów, akcji specjalnych, i kawy w duży ilości pity.
Ale nie dla mnie i nie dziś.
Teraz jest tylko nieistotnym przystankiem w podróży do miejsc gdzie o „większe, z możnymi tego świata, stawki się gra”.
Wpaść i wypaść.
Czy jak rasowy zawodowiec wylądowałem w nim niepostrzeżenie?
Czy jak przystało na wytrawnego szpiega przybyłem z fałszywą legitymacją fałszowaną dwuzłotówką i atramentem z chińskiego pióra?
Czy niezauważony przez tajne służby przemknąłem się cichcem i wyjściem dla agentów oraz personelu?
Czy od niechcenia pozbawiwszy głów niewygodnych świadków dwóch wymknąłem się jak Brus w swych cichobiegach w ciemne chaszcze?
A gdzie tam! Od razu by się kapnęli, kim jestem i że jestem!
Wbiłem w Kair na luzaka, w dżinsach, trampkach, białym podkoszulku i z wiernym moim plecakiem (którego potem zajebali mojemu bratu nad morzem nieżywi już teraz głupcy) z półwyspu Synaj.
Co na Synaju robiłem nie mogę powiedzieć, ale powiem, że zakutany w alpinistyczny sprzęt puchowy do przetrwania w ekstremalnych himalajskich warunkach, nie spałem całą noc dygocząc z zimna na pustyni i tylko patrzyłem jak moim towarzysze, jakichś dwóch egipskich robotników - pewnie niewolników - smacznie chrapie, owiniętych kawałkiem folii i w jednym klapku.
To zapamiętam na zawsze. Kurwa, ale zmarzłem!
Ale już, było minęło, jest dzień, upał listopadowy.
Do miasta przybyłem autobusem i dla niepoznaki przebrany za turystę.
Demonstruję w ten sposób: Nic do was nie mam Tajne Służby. Jestem zwykłym lamerskim turystą.
Oczywiście Tajne te Służby na pewno mnie już śledzą i wiedzą iż perfekcyjnie niewładam setkami języków w tym dialekty, (ledwie władam własnym), i równie doskonale nieznam lokalne zwyczajnie i zwyczajne lokale.
Ale spokojnie Policjo Polityczna, Agentury obcych Wywiadów i Wywiadówek, Przedstawiciele Bojowników i Akwarystów, przybywam w pokoju!
Nie chcę tu żadnej rozróby, nie jestem na robocie, a szukam jedynie pokoju i spokoju.
Nic specjalnego, przenocować tylko, zmyć z siebie pył podróży, zjeść słynnego kebaba od Stefana (ponoć nauczył się je robić w Sosnowcu - bo mają tam specjalne sosy, stąd nazwa) i pojechać dalej.
Chyba nie dali się nabrać. Wybrany losowo taksówkarz mówił łamaną angielszczyzną - dokładnie tak jak ja- a sam nie mogł tego zgadnąć. Tak, musi dla kogoś robić.
Gram dalej swą grę - Do hotel, czip hotel, pliz mnie więź, ile płacę from de mountain czyli „z góry”?
-Jes mister, jest taki, ja znam wery czip hotel, specjal price for ju, my friend!
Tym którzy się już zgubili, a ja nigdy się nie gubię, przypominam:
Jesteśmy w Kairze, są lata 90-te XX wieku, panuje tu Islam, a ja jestem przejazdem.
Nie mam smartfonu, ani fonu a nawet domofonu.
Jetem za to sam i zdany na siebie jedynie. Ale cóż, taki fach… Wiecznie w drodze.
No właśnie - droga, wije się miedzy zgrabnymi niezadbanymi blokami bez fasad, bo jakiś Fassal zapomniał je wykończyć, nim dał się konkurencji wykończyć. I tak im już zostało.
7 pasmowa droga po horyzont zapchana jest pojazdami w 13 rzędach, zawzięcie walczącymi o każdy centymetr powierzchni i każdego pieszego którego da się utrafić zderzakiem, choć w nogę.
Porozumiewają się klaksonami i ustawioną na ful muzyką Arabisco na franczyzie Polo Disco.
-Tyle dróg budują, a nie ma dokąd jechać - zagadnąłem filozoficznie Himilsbachem gdy staliśmy w korku, aż po Cieśninę Bosfor ciągnącym się chyba.
-Him is Bach? Ach… Bach! Ja, ja. Ja znaju jeju mister! - wyszczerzył się do mnie swymi doskonałymi brakami w uzębieniu, z lekka już utrudzony uturbaniony szofer.
A ja, ukojony szarpną jazdą, staccato klaksonów, moderato molto bene wykwintnej melodii arabskiej, na disco polo na licencji, zasnąłem…
Kiedy się obudziłem, byliśmy na miejscu.
Choć spałem, doskonale wiedziałem gdzie jestem.
My agenci nawet we śnie jesteśmy jak te gołębie.
Uroczy hotel, na szczęście z wymonotowanymi niebezpiecznymi przecież windami, z kilkoma jedynie oknami dla lepszej wentylacji, i z artystycznym graffiti, od razu przypadł mi do gustu.
Idealnie wpasowywał się w moją przykrywkę taniego turysty z dzikich północnych krajów gdzie po ulicach, co każdy mały Mustafa wie, biegają białe niedźwiedzie.
Gdy wszedłem na 12 piętro, na którym zlokalizowany był mój przytulny hotelik, perfekcyjnie ufryzowani brodaci panowie portierzy, w iloci sztuk 5, i podkoszulkach o specjalnych wycięciach na bicepsy (żeby się w nie w ogóle zmieścić) przywitali mnie tradycyjnym: zdrastwujtie towariszcz.
-Siet - pomyślałem - i całą przykrywkę szlag trafił. Dobrze choć tyle, że to nie są zawodowcy, tylko jakaś lokalna w bojówkach Bojówka walczących w Wegetariański Kebab dla Każdego!
Ale, mimo to, że to amatadorzy, dobrze się przygotowali, musieli w trakcie jazdy przeczytać moje sfabrykowane dossier gdzie jak byk stoi - 3 klasy ruskiego w technikum.
No nic… skoro oni to wiedzą, to już wiedzą, że ja to wiem, że oni to wiedzą.
-Dobra chłopaki, karty na stół - potrzebuję bilet kolejowy 5 klasy na osobowy do Luksoru, na ten odchodzący o 21 - załatwicie?
Zostawili karty w które grali, zmierzyli mnie wzrokiem, roześmieli się śmiechem od którego wszystkie noże na kawartale się stępiły, a ich przywódca, chyba właściciel tego lokalu, niski, smagły i śmigły mówi mi tak:
-Wiemy coś za jeden. Tyś jest biedny turysta! Załatwimy ci ten bilet który kupić właściwie jest niemożliwe, a i poczęstujemy lokalną kuchnią, od razu mówię, nie jakieś kababy z Sosnowca, i wyprawimy w podróż byś dokończył swą misję, ale i ty musisz uczynić coś dla nas.
No oczywiście, jak zwykle!
Wiadomo, gdzie się nie ruszysz, każdy czegoś chce. Cóż, specjalne, kształcone latami, doskonale w praktyce umiejętości wszędzie są potrzebne i w cenie.
-Wiemy, mister żeś przybył z zagramanicy (kurwa, jak na to wpadli? Dobrzy są!) a ty zapewne wiesz gdzieś jest?
-W Egipcie?
-Jest Mi_ Ster, w Egiptu Arabskiej Republice, gdzie Islam zakazuje alkoholu pod Karą Mustafą i ścięciem głowy. Dlatego drogi on jest jak za prohibicji w USA, a sprzedają go tylko cudzoziemcom, w specjalnych jednostkach handlowych zwanych „Bez Cłowe”, z wbiciem tego zakupu do paszportu, i uwaga: lub legitymacji!
Tu mnie mają, już miałem sie wykpić i wyjąc wyjąć asa, znaczy się podrabianą jednorazową legitymację zniżkową.
Przejrzał mnie.
Nie miałem wyjścia - Zgadzam się - chęć do współpracy udałem tylko, a drugą stroną synaps dumałem nad planem. Jak tylko pójdę po flaszkę, zniknę, gdyż nigdy się nie gubię, i wiem dobrze gdzie jestem (to Kari nie?). W Kairzych ja zniknę zaułkach, na pociąg wbiję od drugiej strony, potem w długą i w obce strony. Nigdy mnie nie znajdą.
-No to mamy deal! Ty pojedziesz z moimi frendami i paszportem (legitymacją - mrugnięcie okiem) po flaszkę, pomogą, a ja w tym czasie załatwiam bilet 5 klasy na osobowy do Luxoru, 1500 km w jedną stronę, wyjazd 21. Its correct for ju?
Więc to tak, z przyjaciółmi mam iść? Nici z plana teraz przyda mi się kawałek polana.
Ok, ok, można z frendami, może i są wielkości podręcznych kontenerów oceanicznych, ale ja bracie…
Po dużej wódzie lepszy jestem w dżudzie.
Techniki karate ćwiczyłem z bratem,
Na bramce stoję, i proszę ja ciebie, nikogo się nie boje!
Już widzę jak od niechcenia ich obezwładniam techniką spłoszonego motyla, porażam wrażliwe nerwy polanem w zęby i znikam we mgle kanałów ściekowych…
-Ale bagaż zostaw tu, to w końcu jest hotel, bagaż bezpieczny, a niebezpiecznie chodzić po nocy i mieście z bagażem, podejrzane być to może też…
I mnie zaszachmacił!
Muszę współpracować.
Pojechaliśmy, kluczyli zaułkami, kłódkowali uliczkami, łańcuchowali ciasnymi przejściami przez ciemny nocny Cairo, ten nieturystyczny, tylko dla lokalsów.
Ale nie zmylili mnie, jestem w te klocki leszy niż Liam Nissan czy tam Neeson w Uprowadzonej 2.
Mogliby mi zawiązać oczy, wyłączyć światła i zatkać uszy, a ja i tak bym wiedział gdzie jestem!
Zliczam ilości i szczęstotliwośqci kocich łbów poprzez opony i siedzenie.
Tak szkolą najlepszych, którzy dzięki temu nie gubią się nigdy no i są najlepsi!
Tam też, gdzieś w czeluściach, zjadłem posiłek po którym 2 miesiące brałem zastrzyki gorsze niż te na wściekliznę - lokalne żarcie proszę ja ciebie…
A kiedy dotarliśmy do sklepu „Wolno Cłowego” okazało się, że jest zamknięty.
I znów mnie wieźli, znów kluczymy, zliczam łby, wypatruję punktów, oceniam topografię, i coś im dla zmyłki truję a w głowie knuję, i myślę, że to chyba koniec.
Zaraz bez zwłoki pozbędą się teraz niepotrzebnej mej zwłoki.
Ale póki ręce mam niezwiązane, nie mają cieniasy trytytek, będę walczył.
Nagle pada - Wysiadaj pierwszy mister, my jeszcze mamy coś do załatwienia - to polecił mi ten mniejszy, bo tylko on był w stanie trochę obrócić głowę na szyi niczym postument Statui Wolności.
Więc to tak, strzelą mi w plecy w zaułku i jak psa porzucą.
-Panowie, a mój bagaż, a pociąg, a… i no, gdzie my jesteśmy, bo ten, trochę się zgubiłem?
Popatrzyliby po sobie gdyby mogli. Jakby się dało zaklinowanymi w podsufitce głowami kręcić to by kręcili, ale się nie dało…
Rzucili więc tylko gdzieś przed siebie:
-Oj mister, mister, przecież stoimy przed hotelem. Bilet i bagaż już czekają...no już… Sio.
________________________________________________________

Stan przedzawałowy


    No dobra, czymś trzema zająć rozklepane klepki w ten zimny, ale słoneczny, wyborny dzień [15/10/23]. 
Na zimno, pić od rana, nawet schłodzonej Wyborowej, przecież się nie da.
Czego potrzebujemy, żeby doprowadzić się szybko i niezawodnie do zawału? W pewnych okolicznościach wystarczą dwa pojazdy i zakręt - najlepiej w lesie. Oczywiście, bywa, że nieraz cieżko jest dożyć tego zawału. Ale, jak się uda jakoś przeżyć i uratować rzyć, dobrze by było, żeby był to pierwszy zawał, tak aby mieć jakąś szansę potem się opisać, coś popisać i „co tu się odjebało” jakoś napisać.
A nie jest łatwo, i dożyć i opisać.
Od piszącego wymaga dużej ekwilibrystyki słowem, od czytającego zaś niebagatelnej wyobraźni.
Spróbujmy póki jeszcze się da…wó da... chłodzi.
Są na świecie takie zakręty, o których bajkopisarzom się nie śniło. W gęstym lesie przykitrane, bardzo mało uczęszczane, widoczność niby doskonała - mgły już opadły, a mimo to przezierność - przez krzaczory - zero.
Wyobraźmy więc sobie, że jedzieMy prawą stroną drogi i maMy przed sobą zakręt, nieprzezierny, głębokoleśny, boleśnie ciasny, w prawo.
Gdyby to był łuk, zakręt w lewo, nie byłoby problemu, ściąłbym go sobie, prostując swe ścieżki i po temacie.
Jak Amen na koniec pogrzebu.
Ten, w prawo był jednak - i nie mam go już jak bardziej ściąć, chyba że „rową” (śmieszne, ale niektórzy tak mówią: rowa. „O patrz, Józek leży w rowie. Chyba wpadł do tej rowy jak szedł o drugiej po trzecią litrę”).
Nie ma wyjścia, jadę więc prawidłowo
Widać to z okna wyobraźni?
No, to szosuję sobie prawidło prawą, wprawnie wchodzę w wprawozakręt ten ciasny, pogwizdując z cicha „gdzie strumień szumi z wolna” i gdy jestem prawie na wejściu w szczyt (zakręty też mają swoje szczyty… wierzchołki znaczy się), gdy wyłania się spoza gęstych drzew reszta tego zakrętu, drogi i mego marengo żywota… Hmm, jakby to teraz napisać... Zobaczam?
Ponieważ, jak już nie raz udowodniłem na przykładzie pralki, czas jest nieciągły, to teraz zwolnię czasoprzestrzeń, włączę spowolnienie jak kiedyś się przyśpieszało podgląd na video.
"Zobaczam" więc przed sobą pojazd który stanowczo i nieuchronnie jedzie mi na czołówkę, gdyż moim pasem ruchu sunie.
W samochodzie jadącym tak, żeby się centralnie cmoknąć dziubkami, ukazuje się przed Mi_ maską kobieta, włos zmierzwiony, wiek nieokreślony.
Jedzie w stylu „a ścieżki swe prostował będziesz!” i normalnie, wcale nie na luzie jedzie, gdyż z gazem.
Ścięła sobie zakręt.
Jakby ma prawo, bo dla niej to w lewo.
Dobra, żartuję, są niby sytuacje, kiedy można ścinać, ale trzeba wiedzieć: gdzie, umieć, mieć wszechwidoczność.
Ot, kiedy ma się doświadczenie w rajdach oraz pilota na pokładzie… te sprawy:
„Przed prawym zakrętem zacznij ostre hamowanie i przechodź lewy dwójkowy zakręt pełnym gazem. Na szczycie późno przyhamuj, prawy cztery dnem plus.”
Ale w tej sytuacji?
Kiedy ona jedzie tak na mnie, i gdy nagle mnie zobaczyła, a przypominam, że czas zwolnił i ja wszystko widzę dobrze gdyż powoli, to widzę jak oczy się jej robią w stylu kota ze Szreka, po czym… ale, że co… je zamyka?
Złapała się mocniej kierownicy i chyba instynktownie, podświadomie z nagłego przerażenia zamknęła oczy jak trusia, w myśl zasady strusia - problem którego zniknę, zniknie.
Takie są skutki bycia naczelnym z ciałem stworzonym do plejstoceńskiej sawanny. Strach, ulgę, pożądanie i radość upakowano w tę samą małą sieć neuronową gdzieś głęboko w jądrze migdałowatym i czasem się nakładają.
Jaki to ma związek z sytuacją a antropoceńskim lesie?
A ja wiem?
Może coś jednak jest na rzeczy, może ja też, przy okazji, mam już w genach zakodowane, od plejstocenu, odruchowe jakieś reakcje unikowe, gdyż odbijam w lewo, i elegancko, dżentelmeńsko się z nią mijam… po angielsku.
Ona wraca na swój pas i oddala się z gracją utykającej gazeli, a ja jadę klasykiem: wracam na swoją stronę, zatrzymujesie w lesie, dzwonię zębami i do domu, żegnam rodzinę, przy okazji przekazuję kody do głowic jądrowych oraz kont bankowych, dostaję sobie zawału i luz.
No to zdrowie!

Patrz szerzej? No nie wiem...


    Łona x Konieczny x Krupa – TAXI - genialna płyta, przypomniała tekst jaki kiedyś tam napisałem.


Patrz szerzej? No nie wiem...

„𝙈𝙤́𝙟 𝙯𝙞𝙤𝙢 𝙢𝙖 𝙙𝙯𝙞𝙚𝙘𝙠𝙤, 𝙙𝙯𝙞𝙚𝙘𝙠𝙤 𝙢𝙖 𝙯𝙖𝙗𝙖𝙬𝙠𝙞, 𝙖 𝙬𝙨́𝙧𝙤́𝙙 𝙯𝙖𝙗𝙖𝙬𝙚𝙠 𝙟𝙚𝙨𝙩
𝙂𝙖̨𝙨𝙞𝙚𝙣𝙞𝙘𝙖, 𝙠𝙩𝙤́𝙧𝙖 𝙧𝙚𝙘𝙮𝙩𝙪𝙟𝙚 𝙖𝙡𝙛𝙖𝙗𝙚𝙩, 𝙖𝙪𝙩𝙚𝙣𝙩𝙮𝙠
𝙅𝙖𝙠 𝙟𝙖̨ 𝙬𝙘𝙞𝙨𝙣𝙖̨𝙘́ 𝙬 𝙗𝙧𝙯𝙪𝙘𝙝 𝙩𝙤 𝙜𝙧𝙖 𝙥𝙞𝙤𝙨𝙚𝙣𝙠𝙞
𝙒 𝙠𝙩𝙤́𝙧𝙮𝙘𝙝 𝙨ł𝙤𝙬𝙖 𝙢𝙖𝙟𝙖̨ 𝙥𝙤𝙥𝙧𝙯𝙚𝙨𝙩𝙖𝙬𝙞𝙖𝙣𝙚 𝙖𝙠𝙘𝙚𝙣𝙩𝙮
𝘾𝙤 𝙩𝙤 𝙯𝙖 𝙞𝙙𝙞𝙤𝙩𝙖, 𝙘𝙯𝙮 𝙞𝙙𝙞𝙤𝙘𝙞 𝙩𝙖𝙠 𝙩𝙚̨𝙥𝙞
𝙕̇𝙚 𝙨𝙥𝙧𝙯𝙚𝙙𝙖𝙟𝙖̨ 𝙘𝙤𝙨́ 𝙘𝙤 𝙪𝙘𝙯𝙮 𝙙𝙯𝙞𝙚𝙘𝙠𝙤, 𝙯̇𝙚 𝙣𝙞𝙚𝙗𝙤 𝙟𝙚𝙨𝙩 𝙗ł𝙚̨𝙠𝙞 𝙩𝙣𝙚?!
𝘽ł𝙚̨𝙠𝙞 𝙩𝙣𝙚! 𝘿𝙤𝙗𝙧𝙖 - 𝙢𝙮𝙨́𝙡𝙚̨ - 𝙨𝙠𝙤𝙣́𝙘𝙯 𝙩𝙚𝙣 𝙩𝙚𝙖𝙩𝙧𝙯𝙮𝙠
𝙏𝙤 𝙣𝙞𝙘 𝙣𝙞𝙚 𝙯𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮, 𝙩𝙤 𝙤 𝙣𝙞𝙘𝙯𝙮𝙢 𝙣𝙞𝙚 𝙨́𝙬𝙞𝙖𝙙𝙘𝙯𝙮”
Dzieciom trzeba pokazywać świat, tłumaczyć go i objaśniać.
Ale… żebyś nie wiem ile sobie pogadał, jak piękne snuł przypowieści, z morałem i perfekcyjnym akcentem, one najpierw patrzą, co robisz widzą.
I swoje wiedzą.
„𝙄𝙣𝙣𝙮𝙢 𝙧𝙖𝙯𝙚𝙢 𝙯𝙣𝙤𝙬𝙪 𝙘𝙤𝙨́ 𝙣𝙖 𝙥𝙚𝙬𝙣𝙤 𝙣𝙞𝙚 𝙩𝙖𝙠
𝙊𝙩𝙤́𝙯̇ 𝙤𝙙 𝙥𝙤́ł 𝙜𝙤𝙙𝙯𝙞𝙣𝙮 𝙬𝙡𝙚𝙘𝙯𝙚 𝙨𝙞𝙚̨ 𝙥𝙧𝙯𝙚𝙙𝙚 𝙢𝙣𝙖̨ 𝙩𝙚𝙣 𝙙𝙯𝙞𝙖𝙙
𝙄 𝙣𝙞𝙚 𝙢𝙖𝙢 𝙟𝙖𝙠 𝙜𝙤 𝙬𝙯𝙞𝙖̨𝙘́, 𝙯𝙖𝙟𝙖̨ł 𝙘𝙖ł𝙖̨ 𝙙𝙧𝙤𝙜𝙚̨
𝙈𝙤𝙜𝙚̨ 𝙩𝙮𝙡𝙠𝙤 𝙩𝙧𝙖̨𝙗𝙞𝙘́ 𝙞 𝙨𝙯𝙠𝙖𝙧𝙖𝙙𝙣𝙞𝙚 𝙠𝙡𝙖̨𝙘́ - 𝙙𝙯𝙞𝙖𝙙 𝙟𝙚𝙨𝙩 𝙜ł𝙪𝙘𝙝𝙮 𝙟𝙖𝙠 𝘽𝙚𝙚𝙩𝙝𝙤𝙫𝙚𝙣
𝙈𝙮𝙨́𝙡𝙚̨ "𝙠𝙪𝙧𝙬𝙖, 𝙘𝙤 𝙯𝙖 𝙗𝙖𝙧𝙖𝙣!", 𝙖𝙡𝙚 𝙯 𝙙𝙧𝙪𝙜𝙞𝙚𝙟 𝙨𝙩𝙧𝙤𝙣𝙮
𝙈𝙖𝙢 𝙩𝙪 𝙙𝙧𝙪𝙜𝙖̨ 𝙥ł𝙮𝙩𝙚̨ 𝙏𝙧𝙞𝙗𝙚'𝙤́𝙬, 𝙬𝙞𝙚̨𝙘 𝙬ł𝙖̨𝙘𝙯𝙖𝙢 𝙟𝙖̨ 𝙯𝙖𝙧𝙖𝙯 𝙞 𝙘𝙝𝙤𝙬𝙖𝙢 𝙜𝙣𝙞𝙚𝙬
𝙉𝙞𝙚 𝙢𝙖 𝙜𝙤 𝙧𝙤𝙯𝙥𝙤𝙨́𝙘𝙞𝙚𝙧𝙖𝙘́ 𝙣𝙖𝙙 𝙘𝙯𝙮𝙢
𝘽𝙤 𝙩𝙤 𝙣𝙞𝙘 𝙣𝙞𝙚 𝙯𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮, 𝙩𝙤 𝙤 𝙣𝙞𝙘𝙯𝙮𝙢 𝙣𝙞𝙚 𝙨́𝙬𝙞𝙖𝙙𝙘𝙯𝙮.”
Chodnik szeroki był na trzy metry. Z jednej strony, jak to w miastach starożytnych bywa, flankowany murem tajnego zakonu, 4 piętra w górę. Z drugiej zaś ulicą, w centrum słynnego miasta, ruchliwą do granic.
Szedłem nieśpiesznie. Spacer z małymi dziećmi, czy chcesz, czy nie, ogólnie ma to w założeniach. Zainteresowanie młodzieży w wieku przedszkolnym, zdechłą dżdżownicą, kawałkiem kwiatka, wystającą cegłą i miliardem innych przez dorosłych niezauważonych rzeczy jest gwarantem nieśpieszności.
Niech to nikogo nie złości.
„𝙋𝙤́𝙯́𝙣𝙞𝙚𝙟 𝙯𝙖𝙢𝙖𝙬𝙞𝙖𝙢 𝙠𝙖𝙬𝙚̨, 𝙞 𝙩𝙤 𝙘𝙯𝙖𝙧𝙣𝙖̨ 𝙠𝙖𝙬𝙚̨
𝙄 𝙙𝙤𝙙𝙖𝙟𝙚̨ 𝙣𝙖𝙬𝙚𝙩, 𝙯̇𝙚 𝙗𝙚𝙯 𝙢𝙡𝙚𝙠𝙖 𝙞 𝙨́𝙢𝙞𝙚𝙩𝙖𝙣𝙠𝙞, 𝙞 𝙗𝙚𝙯 𝙯̇𝙖𝙙𝙣𝙮𝙘𝙝 𝙜𝙖𝙙𝙚𝙠
𝙋𝙖𝙩𝙧𝙯𝙚̨ 𝙣𝙖 𝙩𝙮𝙥𝙖, 𝙬𝙞𝙙𝙯𝙚̨ 𝙜𝙖𝙧 𝙢𝙖 𝙨ł𝙖𝙗𝙮
𝘼𝙡𝙚 𝙪𝙥𝙚𝙬𝙣𝙞𝙖𝙢 𝙨𝙞𝙚̨, 𝙯̇𝙚 𝙪𝙨ł𝙮𝙨𝙯𝙖ł, 𝙯̇𝙚 𝙘𝙯𝙖𝙧𝙣𝙖 𝙢𝙖 𝙗𝙮𝙘́
𝙕 𝙩𝙮𝙢, 𝙯̇𝙚 𝙩𝙮𝙥 𝙨𝙩𝙖ł 𝙥𝙚𝙬𝙣𝙞𝙚 𝙩𝙖𝙢, 𝙜𝙙𝙯𝙞𝙚 𝙕𝙊𝙈𝙊, 𝙗𝙤
𝙉𝙞𝙚𝙨𝙞𝙚 𝙢𝙞 𝙥𝙖𝙙𝙖𝙠𝙚̨ 𝙬𝙮𝙗𝙞𝙚𝙡𝙤𝙣𝙖̨, 𝙢𝙮𝙨́𝙡𝙚̨ "𝙤, 𝙯𝙖𝙥ł𝙖𝙘𝙞𝙨𝙯 𝙯𝙖 𝙙𝙮𝙨𝙝𝙤𝙣𝙤𝙧!"
𝘼𝙡𝙚 𝙬 𝙠𝙤𝙣́𝙘𝙪 𝙢𝙖𝙘𝙝𝙖𝙢 𝙧𝙚̨𝙠𝙖̨, 𝙨𝙯𝙠𝙤𝙙𝙖 𝙩ł𝙪𝙢𝙖𝙘𝙯𝙮𝙘́
𝙕𝙧𝙚𝙨𝙯𝙩𝙖̨ 𝙩𝙤 𝙤 𝙣𝙞𝙘𝙯𝙮𝙢 𝙣𝙞𝙚 𝙨́𝙬𝙞𝙖𝙙𝙘𝙯𝙮, 𝙩𝙤 𝙣𝙞𝙘 𝙣𝙞𝙚 𝙯𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮.”
I nagle skręt, a za zakrętem staję, wymurowany jak ten monolit po lewej. Na całej, dosłownie - całej szerokości - chodnika, idealnie wpasowany między dwa stojące wzdłuż, przy krawężniku samochody, stoi trzeci. Zastawił przejście perfekcyjnie, pewnie ma czujniki parkowania, do mikrometra. Każdy dostępny centymetr chodnika, od muru aż hen… tam, na ulicę.
Żeby przejść, jeśliś nieuważny, musisz się cofnąć, wejść na ulicę, ominąć wszystkie trzy, przewrócone i koślawe tworzące „Ty”, i liczyć, że gdzieś tam z przodu, będzie miejsce żeby się ponownie wbić na chodnik.
Z wózkiem? Z drugą przedszkolną młodzieżą brykającą obok i zafascynowaną nawet przelatującym motylkiem „ja też tak chcę”? O nie.
NIE! NO KURWA NIE! Jest sobota, mam czas i na złość.
JUŻ KURWA DOŚĆ!
Zatrzymałem się przed tą przeszkodą, zadzwoniłem na policję, a oni - odebrali!
Przyjęli zgłoszenie i czekać kazali.
„𝙉𝙖𝙨𝙩𝙚̨𝙥𝙣𝙞𝙚 𝙨ł𝙮𝙨𝙯𝙚̨ 𝙩𝙖𝙠𝙞 𝙨𝙩𝙧𝙪𝙢𝙞𝙚𝙣́
𝙕̇𝙚 "𝙬 𝙙𝙬𝙪𝙩𝙮𝙨𝙞𝙚̨𝙘𝙯𝙣𝙮𝙢 𝙟𝙚𝙙𝙚𝙣𝙖𝙨𝙩𝙮𝙢 𝙥𝙖𝙙ł 𝙣𝙖𝙟𝙗𝙖𝙧𝙙𝙯𝙞𝙚𝙟 𝙥𝙧𝙯𝙚𝙠𝙤𝙣𝙮𝙬𝙪𝙟𝙖̨𝙘𝙮 𝙖𝙧𝙜𝙪𝙢𝙚𝙣𝙩
𝙄 𝙯̇𝙚 𝙯𝙬ł𝙖𝙨𝙯𝙘𝙯𝙖 𝙙𝙧𝙪𝙜𝙞 𝙢𝙖𝙟 𝙙𝙖ł 𝙖𝙨𝙪𝙢𝙥𝙩
𝙄 𝙯̇𝙚 𝙩𝙤 𝙬𝙮ł𝙖𝙣𝙘𝙯𝙖 𝙬𝙨𝙯𝙚𝙡𝙠𝙞𝙚 𝙙𝙮𝙨𝙠𝙪𝙨𝙟𝙚 𝙬 𝙩𝙮𝙢 𝙤𝙠𝙧𝙚𝙨𝙞𝙚 𝙘𝙯𝙖𝙨𝙪
𝙄 𝙯̇𝙚 𝙩𝙤 𝙬 𝙘𝙪𝙙𝙯𝙮𝙨ł𝙤𝙬𝙞𝙪 𝙠𝙞𝙡𝙡𝙚𝙧"
𝙎ł𝙪𝙘𝙝𝙖𝙢 𝙞 𝙘𝙯𝙪𝙟𝙚̨, 𝙯̇𝙚 𝙟𝙚𝙨𝙯𝙘𝙯𝙚 𝙟𝙚𝙙𝙣𝙤 𝙯𝙙𝙖𝙣𝙞𝙚 𝙞 𝙗𝙚̨𝙙𝙚̨ 𝙢𝙞𝙖ł 𝙬𝙮𝙡𝙚𝙬
𝙍𝙯𝙪𝙘𝙞ł𝙗𝙮𝙢 𝙠𝙖𝙢𝙞𝙚𝙣𝙞𝙚𝙢, 𝙖𝙡𝙚 𝙧𝙯𝙪𝙘𝙖 𝙩𝙚𝙣, 𝙠𝙩𝙤 𝙧𝙯𝙪𝙘𝙖𝙘́ 𝙢𝙖 𝙘𝙯𝙮𝙢
𝙒𝙞𝙚̨𝙘 𝙩𝙤 𝙣𝙞𝙘 𝙣𝙞𝙚 𝙨́𝙬𝙞𝙖𝙙𝙘𝙯𝙮, 𝙩𝙤 𝙤 𝙣𝙞𝙘𝙯𝙮𝙢 𝙣𝙞𝙚 𝙯𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮.”
Po 15 minutach przyszedł właściciel zawalidroga. Cóż za niefart, że z mojej strony wypadła mu ta akcja, wsiada, a ja mówię do tego gada:
-Zastawiłeś perfekcyjnie całe przejście. Ludzie potulnie cię książę omijają, bo „to nic nie znaczy, o niczym nie świadczy”, ale masz pecha: nie dzisiaj i nie ja.
Nawet odpowiedzieć nie raczył, wsiadł i odpala.
Hmm… Złoczyńca jest, ale policji nie, jeszcze nie. Jak policja będzie, a złoczyńcy już nie…
To nie dość, że mu się upiecze, a ja zmarnowałem czas, to jeszcze będzie nieuzasadnione wezwanie.
Bywa, czasem tak w życiu, żeby dotrzeć do celu, trzeba się cofnąć.
Cofnąłem się więc, obszedłem te pojazdy, stanąłem mu za zadkiem i stoję.
Cóż za idiotyzm z mojej strony: mogłem od razu tak zrobić, a potem po prostu pójść dalej.
A nie wydurniać się światopoglądów ideałem.
„𝙋𝙤𝙩𝙚𝙢 𝙟𝙖𝙙𝙚̨ 𝙩𝙧𝙖𝙢𝙬𝙖𝙟𝙚𝙢 𝙞 𝙥𝙤𝙣𝙤𝙬𝙣𝙞𝙚 𝙧𝙤𝙯𝙥𝙖𝙘𝙯
𝘽𝙤 𝙥𝙧𝙤́𝙗𝙪𝙟𝙚̨ 𝙘𝙯𝙮𝙩𝙖𝙘́, 𝙖𝙡𝙚 𝙧𝙯𝙪𝙘𝙖 𝙩𝙮𝙢 𝙜𝙧𝙪𝙘𝙝𝙤𝙩𝙚𝙢 𝙟𝙖𝙠𝙗𝙮 𝙢𝙞𝙖ł 𝙨𝙞𝙚̨ 𝙧𝙤𝙯𝙥𝙖𝙨́𝙘́
𝙋𝙧𝙯𝙮𝙨𝙯ł𝙤 𝙢𝙞 𝙬 𝙧𝙤́𝙯̇𝙣𝙮𝙘𝙝 𝙖𝙗𝙨𝙪𝙧𝙙𝙖𝙘𝙝 𝙜𝙧𝙖𝙘́
𝘼𝙡𝙚 𝙣𝙞𝙚 𝙠𝙞𝙚𝙙𝙮 𝙡𝙞𝙩𝙚𝙧𝙠𝙞 𝙯𝙡𝙚𝙬𝙖𝙟𝙖̨ 𝙨𝙞𝙚̨ 𝙬 𝙬𝙞𝙚𝙡𝙠𝙞 𝙣𝙖𝙥𝙞𝙨 "𝙆𝙐𝙍𝙒𝘼 𝙈𝘼𝘾́"
𝙎𝙯𝙖𝙡𝙚𝙣𝙞𝙚𝙘 𝙧𝙤𝙗𝙞 𝙨𝙤𝙗𝙞𝙚 𝙧𝙖𝙟𝙙 𝙥𝙤 𝙩𝙮𝙘𝙝 𝙩𝙤𝙧𝙖𝙘𝙝 𝙠𝙧𝙯𝙮𝙬𝙮𝙘𝙝
𝘼 𝙟𝙖 𝙢𝙮𝙨́𝙡𝙚̨ "𝙩𝙧𝙪𝙙𝙣𝙤, 𝙯𝙣𝙖𝙟𝙙𝙯́ 𝙟𝙖𝙠𝙞𝙚𝙨́ 𝙥𝙤𝙯𝙮𝙩𝙮𝙬𝙮
𝙄 𝙥𝙤𝙘𝙯𝙚𝙠𝙖𝙟 𝙣𝙖 𝙠𝙖𝙬𝙖ł𝙚𝙠 𝙩𝙤𝙧𝙤́𝙬 𝙜ł𝙖𝙙𝙨𝙯𝙮𝙘𝙝"
𝘽𝙤 𝙩𝙤 𝙣𝙞𝙘 𝙣𝙞𝙚 𝙯𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮, 𝙩𝙤 𝙤 𝙣𝙞𝙘𝙯𝙮𝙢 𝙣𝙞𝙚 𝙨́𝙬𝙞𝙖𝙙𝙘𝙯𝙮.”
Nie ruszył, wysiadł, spojrzał na mur, spojrzał na mnie, i już jakby przytomniej na rzeczywistość.
Nie zaczął Mi_ wymyślać, ale to nic nowego, to tylko dlatego że mnie, jak jestem na pełnym wkurwie, ciężko jest zwymyślać, bo może oddam.
Ale wymyślił, że wymyślam:
-Panie, aleś pan jest upierdliwy, nie było mnie tylko chwilę, czepiasz się pan pierdół, to jest szczegół, wszyscy tak robią, no coś się pan tak zawziął…
Jak jakiś osioł!
„𝘼 𝙩𝙤 𝙙𝙯𝙞𝙚𝙬𝙘𝙯𝙚̨ 𝙬 𝙏𝙑? 𝙅𝙖 𝙟𝙚𝙟 𝙣𝙞𝙚 𝙯𝙣𝙖𝙢, 𝙖𝙡𝙚 𝙯𝙣𝙖 𝙟𝙖̨ 𝙣𝙖𝙧𝙤́𝙙
𝙏𝙖𝙠 𝙬𝙙𝙯𝙞𝙚̨𝙘𝙯𝙣𝙞𝙚 𝙤𝙥𝙤𝙬𝙞𝙖𝙙𝙖 𝙤 𝙩𝙧𝙪𝙙𝙖𝙘𝙝 𝙥𝙧𝙖𝙘𝙮 𝙬 𝙨𝙚𝙧𝙞𝙖𝙡𝙪
𝙅𝙚𝙨𝙩 𝙨́𝙡𝙞𝙘𝙯𝙣𝙖 𝙠𝙞𝙚𝙙𝙮 𝙩𝙖𝙠 𝙪𝙧𝙤𝙘𝙯𝙤 𝙥𝙡𝙚𝙘𝙞𝙚
𝙊 𝙥𝙤𝙥𝙧𝙯𝙚𝙙𝙣𝙞𝙢 𝙢𝙚̨𝙯̇𝙪, 𝙞 𝙣𝙖𝙨𝙩𝙚̨𝙥𝙣𝙮𝙢 𝙛𝙞𝙡𝙢𝙞𝙚, 𝙞 𝙤𝙗𝙚𝙘𝙣𝙚𝙟 𝙙𝙞𝙚𝙘𝙞𝙚
𝙄 𝙯̇𝙚 𝙬 𝙯𝙖𝙨𝙖𝙙𝙯𝙞𝙚 𝙟𝙚𝙨𝙩 𝙨𝙯𝙖𝙩𝙮𝙣𝙠𝙖̨ 𝙘𝙝𝙤𝙘𝙞𝙖𝙯̇ 𝙬 𝙨𝙪𝙢𝙞𝙚 𝙡𝙚𝙠𝙠𝙤 𝙗𝙡𝙤𝙣𝙙
𝙒𝙮ł𝙖̨𝙘𝙯𝙮ł𝙗𝙮𝙢 𝙩𝙤, 𝙖𝙡𝙚 𝙥𝙞𝙡𝙤𝙩 𝙩𝙖𝙠 𝙙𝙖𝙡𝙚𝙠𝙤 𝙨𝙩𝙖̨𝙙
𝙒𝙞𝙚̨𝙘 𝙥𝙤𝙨ł𝙪𝙘𝙝𝙖𝙢 𝙟𝙖𝙠𝙞𝙘𝙝 𝙬 𝙠𝙪𝙘𝙝𝙣𝙞 𝙪𝙯̇𝙮𝙬𝙖 𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮𝙣́
𝙏𝙤 𝙤 𝙣𝙞𝙘𝙯𝙮𝙢 𝙣𝙞𝙚 𝙨́𝙬𝙞𝙖𝙙𝙘𝙯𝙮, 𝙩𝙤 𝙣𝙞𝙘 𝙣𝙞𝙚 𝙯𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮.”
Cholera jasna, stoję na tej drodze i dumam: wychodzi na to, że to ja jestem zły, po uj się czepiam, co osiągnę taką postawą, tak ludziom utrudniać życie, przecież się zdarza, kto bez winy niech rzuci kamieniem.
Zamiast iść, pójść, zawrócić, obejść i odejść, to stoję.
Ależ ja jestem gnojem!
„𝘽𝙤 𝙩𝙤 𝙙𝙯𝙞𝙚𝙘𝙠𝙤, 𝙣𝙖𝙬𝙚𝙩 𝙯 𝙘𝙝𝙤𝙧𝙮𝙢 𝙖𝙠𝙘𝙚𝙣𝙩𝙚𝙢, 𝙢𝙤𝙯̇𝙚 𝙗𝙮𝙘́ 𝙯𝙙𝙧𝙤𝙬𝙚
𝘼 𝙩𝙚𝙣 𝙙𝙯𝙞𝙖𝙙 𝙠𝙞𝙚𝙧𝙤𝙬𝙘𝙖 𝙧𝙯𝙪𝙘𝙞 𝙟𝙖𝙯𝙙𝙚̨ 𝙛𝙪𝙧𝙖̨ 𝙞 𝙬𝙨𝙠𝙤𝙘𝙯𝙮 𝙣𝙖 𝙧𝙤𝙬𝙚𝙧
𝙆𝙚𝙡𝙣𝙚𝙧 𝙙𝙖 𝙢𝙞 𝙘𝙯𝙖𝙧𝙣𝙖̨ 𝙠𝙖𝙬𝙚̨ - 𝙩𝙖𝙠 𝙯𝙬𝙮𝙘𝙯𝙖𝙟𝙣𝙞𝙚
𝙒 𝙠𝙖𝙯̇𝙙𝙮𝙢 𝙗𝙖̨𝙙𝙯́ 𝙧𝙖𝙯𝙞𝙚 𝙩𝙖𝙠𝙖̨ 𝙢𝙖𝙢 𝙣𝙖𝙙𝙯𝙞𝙚𝙟𝙚̨ 𝙗𝙮𝙣𝙖𝙟𝙢𝙣𝙞𝙚𝙟
𝙏𝙤𝙧𝙮 𝙗𝙚̨𝙙𝙖̨ 𝙜ł𝙖𝙙𝙠𝙞𝙚 𝙖 𝙥𝙧𝙤𝙨𝙩𝙚
𝙄 𝙬𝙮𝙟𝙙𝙯𝙞𝙚, 𝙯̇𝙚 𝙩𝙖 𝙘𝙚𝙡𝙚𝙗𝙧𝙮𝙩𝙠𝙖 𝙬𝙤𝙡𝙣𝙚 𝙘𝙝𝙬𝙞𝙡𝙚 𝙯𝙖𝙘𝙯𝙮𝙩𝙪𝙟𝙚... 𝙣𝙞𝙚 𝙬𝙞𝙚𝙢 - 𝙈𝙧𝙤𝙯̇𝙠𝙞𝙚𝙢
𝙏𝙤 𝙬𝙨𝙯𝙮𝙨𝙩𝙠𝙤 𝙥𝙧𝙯𝙮𝙟𝙙𝙯𝙞𝙚 𝙢𝙞 𝙯𝙤𝙗𝙖𝙘𝙯𝙮𝙘́
𝘼 𝙯̇𝙚 𝙟𝙚𝙨𝙯𝙘𝙯𝙚 𝙣𝙞𝙚 𝙙𝙯𝙞𝙨́ - 𝙩𝙤 𝙟𝙚𝙨𝙯𝙘𝙯𝙚 𝙣𝙞𝙘 𝙣𝙞𝙚 𝙯𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮.”
𝙊 𝙥𝙤𝙥𝙧𝙯𝙚𝙙𝙣𝙞𝙢 𝙢𝙚̨𝙯̇𝙪, 𝙞 𝙣𝙖𝙨𝙩𝙚̨𝙥𝙣𝙮𝙢 𝙛𝙞𝙡𝙢𝙞𝙚, 𝙞 𝙤𝙗𝙚𝙘𝙣𝙚𝙟 𝙙𝙞𝙚𝙘𝙞𝙚
𝙄 𝙯̇𝙚 𝙬 𝙯𝙖𝙨𝙖𝙙𝙯𝙞𝙚 𝙟𝙚𝙨𝙩 𝙨𝙯𝙖𝙩𝙮𝙣𝙠𝙖̨ 𝙘𝙝𝙤𝙘𝙞𝙖𝙯̇ 𝙬 𝙨𝙪𝙢𝙞𝙚 𝙡𝙚𝙠𝙠𝙤 𝙗𝙡𝙤𝙣𝙙
𝙒𝙮ł𝙖̨𝙘𝙯𝙮ł𝙗𝙮𝙢 𝙩𝙤, 𝙖𝙡𝙚 𝙥𝙞𝙡𝙤𝙩 𝙩𝙖𝙠 𝙙𝙖𝙡𝙚𝙠𝙤 𝙨𝙩𝙖̨𝙙
𝙒𝙞𝙚̨𝙘 𝙥𝙤𝙨ł𝙪𝙘𝙝𝙖𝙢 𝙟𝙖𝙠𝙞𝙘𝙝 𝙬 𝙠𝙪𝙘𝙝𝙣𝙞 𝙪𝙯̇𝙮𝙬𝙖 𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮𝙣́
𝙏𝙤 𝙤 𝙣𝙞𝙘𝙯𝙮𝙢 𝙣𝙞𝙚 𝙨́𝙬𝙞𝙖𝙙𝙘𝙯𝙮, 𝙩𝙤 𝙣𝙞𝙘 𝙣𝙞𝙚 𝙯𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮.”
W czasie kiedy tak rozmyślam na sobą, nadeszła jakaś rodzina. Stanęli koło mnie i wzięli rozbrykaną Mi_młodzież w opiekę, tak, żebym mógł spokojnie dokończyć swe zadanie - stanie.
Powiedzieli też, że oni również staną za mną i ze mną, murem pod tym murem!
Po chwili przyjechała i policja. Podrapała się po głowie „no, panie, chyba żeś pan przesadził” z tym parkowaniem. Facet spokorniał. Dostał mandat, a kiedy go przyjął - odjechał.
Otaczani takimi właśnie, jak powyższa próbka, małymi okruszkami chamstwa, nawet nie zauważymy kiedy zwycięży bylejakość, samolubstwo, i znieczulica na naszym, ludzkim świecie.
Chyba, że nie braknie odwagi,
Zrobienia im przeciwwagi.
I jak Tamci,
za kimś murem Ktoś stanie.
I, że w temacie, jasne mieć będzie zdanie.
A, że jeszcze nie dziś,
włosów nie rwij przynajmniej.
Bo to nic jeszcze nie znaczy,
tak sądzę… Hmm... no cóż...
Bynajmniej.
𝙒𝙮𝙠𝙤𝙧𝙯𝙮𝙨𝙩𝙖ł𝙤 𝙨𝙞𝙚̨ 𝙪𝙩𝙬𝙤́𝙧: 𝙒𝙚𝙗𝙗𝙚𝙧 𝙞 Ł𝙤𝙣𝙖 „𝙏𝙤 𝙉𝙞𝙘 𝙉𝙞𝙚 𝙕𝙣𝙖𝙘𝙯𝙮”.
________________________________________________________

Osobliwości



    Dokładnie 60 lat temu, 18 października 1963 roku, w kosmiczną podróż wyruszył pierwszy i jak dotąd jedyny (udowodniony)… kot.
Ale wiadomo, z kotami to nigdy nic nie wiadomo.
Félicette, bo tak miała na imię, czy chciała, wpływ jakiś miała, tak sobie wymarzyła… być Kotsmonautką?
Nie wiem, ale nie sądzę, a kiedy Nautilus, pierwszy atomowy okręt podwody, dopłynął na Biegun Północny, nadał wiadomość - „Dziewięćdziesiąt stopni szerokości geograficznej północnej”.
Uważasz? Nie mogli podać długości geograficznej (to te pionowe łukokreski na mapie), bo tam, na biegunie, południki się łączą.
Nautilus znajdował się na wszystkich jednocześnie, a więc nie znajdował się na żadnym, i to się nazywa „osobliwość”.
Narodziny i śmierć można ująć jako dwa bieguny egzystencji, takie „osobliwości”, a nasze życie jest, jak te południki, miedzy nimi rozciągnięte.
Wszyscy zaczynamy... się i w tym samym miejscu, ruszamy z „osobliwości” i tam też się kończymy, a po drodze się rozdzielamy i każdy idzie swoją, przez morza, góry, wyspy i pustynie.
Snuje własną opowieść i nie ma wśród nich dwóch takich samych.
No dobra, ale czy po tej drodze, wtedy kiedy każdy się snuje po tym globusie, mamy na coś wpływ?
Jak ten Kotsmonauta?
Czy tylko jesteśmy jak latawiec rzucony na wiatr, i od nas to jedynie zależy styl fruwania, a trasa, siła wiatrów, wysokość - już nie bardzo?
Może to wszystko co po drodze, jest jakoś gdzieś ukartowane, nieprzypadkowe...
O, choćby jak wtedy kiedy jadąc trasą ekspresową musiałem ekspresowo się zatrzymać.
Sprawdzić czy, że tak to ujmę: „rowery stoją”. I kiedy już, już się zatrzymywałem na pierwszym możliwym PSCRA - Punkcie Sprawdzania Czy Rowery Stoją, zwanym potocznie Miejsce Obsługi Podróżnych - MOP (bo się tam ciągle po niechlujach MOPuje brudne podłogi) zadzwonił Mi_ bardzo ważny międzynarodowy telefon.
Nie mogłem go nie odebrać, ale sikać przy nim też nie, a ponieważ nie da się tak siedzieć, gadać i się nie zlać, pojechałem dalej.
Podczas jazdy jest jakoś łatwiej?
Kiedy zakończyłem pilną tę rozmowę, zatrzymałem się w trybie superpilny na następnym MOP (PSCRA).
Tam, bosz no w końcu, załatwiłem co musiałem, a przy okazji, przy pomocy trytytek pomogłem facetowi przy aucie, co sobie utknął nieprzygotowany na awarię.
"Trytytka" to kosmiczne narzędzie do naprawiania wszystkiego co się rusza, a ma się nie ruszać.
Naprawione, podziękował i pojechał, a ja zostałem jeszcze na chwilę, napisać esej i ze dwa traktaty, ale, że miał rzęcha, to bardzo szybko go dogoniłem, i wyprzedziłem.
Co prawda, nie na długo, gdyż kawałek dalej, w lesie, znów się zatrzymałem, by pomóc motocykliście, ups pardon't - użytkownikowi motocykla, więc on (ten trytytkowy złom ) znów mnie wyprzedził.
A kiedy, co oczywiste, niebawem go dogoniłem, nie jest wielką sztuką dogonić takie sztukowane trytyką z rozpiętym lewarkiem pierdzikółko, to zanim go ponownie wyprzedziłem wlokłem się, za nim, dłużą chwilę…
Cóż, gdybym się tam z tyłu, na tamtym zadupiu, tak nie zatrzymał a potem nie wlókł, to bym tam, na pewno i bankowo, nie jechał za szybko tylko leciał za nisko.
A gdybym tam, w tym… miejscu gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę… leciał za nisko, to złapałaby mnie POLICJA (Poszukiwacze Okoliczności Licznych Inkasacji Cennych Jednostek i Aktywów). Bo stali.
Stalli Chłopcy Radarowcy i łapali, a za latanie zbyt nisko należy się, każdy to wie, 4286 punktów (-karnych? -nie, kurwa, na kartę!), przepadek mienia całej wioski, oraz 165 lat pracy w koloniach karnych na Ganimedesie (księżyc taki).
Ale mnie nie złapali.
Przypadek? No, być może, ja się tam nie znam, mówię tylko jak było.
Albo o… jaka jest szansa, że przez 18 lat nie znajdziesz kota?
Jak jesteś mną to bardzo, bardzo mała. A nie znalazłem.
Było tak… plus minus 25 lat temu owszem, znalazłem takiego jednego, a ksywę to kocię miało „Bocioł” - Bo Cioł gnojek komara zawsze i gdzie się dało, a także Bo kiedy komara nie Ciął, to bezlitośnie, po pragnących głaskać spragnionych pieszczot dłoniach Ciął…pazurkami ostrymi i dużymi jak maczety Kukri.
Ujmę to wprost - romantyczny przytulas z niego nie był i się w tańcu nie pie…ścił.
Znalazłem to co miałem zrobić? Został.
Potem sobie 18 lat żył, a skurnik ostry to całe życie był.
W końcu odszedł, tam gdzieś, na wiecznego kimania polany.
I jakiś miesiąc czy dwa pózniej, pojechałem do pracy…
Czym się zajmuję? Może jestem wytrawnym hakerem, być może biegłą panią Zosią od faktur, a może tylko szybko piszę na klawiaturze w wojskowym uzupełnień biurze, sam jeszcze nie wiem do końca o co w tym moim życiu chodzi, (i zawodowym też) ale jedno wiem - potrzebuję w robocie, mego osobistego personal computera.
Rano było jak wstałem, zszedłem, wyszedłem, wyjechałem, odjechałem, kawałek przejechałem, i nigdzie nie dojechałem, bo wrócić musiałem się, po ten cholerny laptop, którego nigdy wcześniej, co ważne, nie zapomniałem!
Jestem nazad, wysiadam wkurwiony (bo ja? zapomniałem?!?) z auta, a tam, po drugiej stronie ulicy, gdzieś niewidoczne, ale za to doskonale słyszalne Coś drze jape.
Ludzie, jak zwykle, mają w dupie, ale ja to ciekawski jestem, poszedłem.
Krata.
Demontaż kraty chwilę zajął, bo przekonanie właścicielek nawet przez kogoś roztaczającego z rana aurę „lepiej mnie nie wkurwiaj” chwilę jednak zajęło.
Za to po demontażu okazało się, że przykitrane w kącie leży kocię, połamane, obesrane, przerażone, i raczej ledwo żywe.
Kurde no, 18 lat nic nie znalazłem, minął miesiąc od zejścia i co tu znowu za zajście.
Ech, złapałem za kark, zawiozłem do kotolelczalni, a tam ją no tak, wyleczyli.
I znów ta sama śpiewka: Znalazłem, to co miałem zrobić? Zostało.
A jak odbierałem wyleczone, to spojarzało na mnie z przejęciem, jakimś takim wzrokiem znanym mi od około 18 lat, i z dużym zacięciem… szponem jak Kukri, jak mnie ta cholera nie zatnie!
-Specjalne Pozdrowienia od Bocioła!
Rein(kot)karnacja... cholerna ich jasna... ale potem była (i nadal jest) już miła, gdyż w przyrodzie bilans musi być na zero.
Félicette pewnie nie chciała być kotsmitą z kotsmiczną misją w kotsmosie, ale cóż, skoro taki los, to poprawiła koronę i poleciała.
Wróciła jednak zdrowo i cała, i nawet pomnik dostała.

Dialogi na Cztery Nogi (Boomerskie słowo roku 2023)



-ℤ𝕒 𝕞𝕠𝕚𝕔𝕙 𝕔𝕫𝕒𝕤𝕠́𝕨 (9,16%) to było 𝕜𝕝𝕒𝕨𝕠 (7,4%)! „𝕂𝕝𝕒𝕨𝕠 jak cholera Egon”.
Taki 𝕨𝕒𝕡𝕟𝕚𝕒𝕜 (1,91%) jak ja, może jeszcze 𝕨 𝕕𝕖𝕔𝕙𝕖̨ (2,11%), ale już jednak trochę 𝕓𝕠𝕠𝕞𝕖𝕣 (1,16%), kiedy jeszcze mówili do niego „𝕤𝕪𝕟𝕖𝕜" (2,42%), to z ojcem przed meczem szedł w niedzielę na miasto, i razem z całym tym miastem, na placu pił wodę gazowaną.
Z 𝕤𝕒𝕥𝕦𝕣𝕒𝕥𝕠𝕣𝕒 (2,01%) i 3 szklanek.
Teraz od samego patrzenia, niektóre słabsze matki traciłyby przytomność. Co za „𝕜𝕒𝕤𝕫𝕒𝕟𝕒 (3,27%) 𝕚 𝕨𝕚𝕠𝕔𝕙𝕒 (2,52%)” myślałby padając nieprzytomnie na bruk. E tam, te nowoczesne nadopiekuńcze 𝕗𝕒𝕔𝕖𝕥𝕜i (10,87%), co wy wiecie o prawdziwym życiu? Było 𝔾𝕚𝕥 (4,23%)!
Na wieś się nie jechało na 𝕕𝕪𝕤𝕜𝕠𝕥𝕖𝕜𝕖̨ (2,67%), tylko na zabawę typu „Weź ta stacheta i bij się jak cłowiek” - do remizy.
I napierdalanka w stylu King Brus Li Sztachety Mistrz.
A ze wsi, jak się 𝕡𝕒𝕟𝕟𝕚𝕔𝕒 (6,39%) jedna z drugą wybierały do miasta, to na 𝕡𝕣𝕪𝕨𝕒𝕥𝕜𝕖̨ (4,28%) - 𝕡𝕖𝕜𝕒𝕖𝕤𝕖𝕞 (4,38%). 𝕋𝕖𝕟 𝕥𝕖𝕘𝕖𝕤 (4,18%) 𝕤𝕚𝕖̨ 𝕨𝕪𝕥𝕖𝕟𝕥𝕖𝕘𝕖𝕤𝕠𝕨𝕒ł𝕒 𝕨 𝕤𝕚𝕖𝕟𝕚 (3,07%) w 8 godzin, i po dechach z 𝕠𝕓𝕖𝕛𝕤́𝕔𝕚𝕒… bo błocko do kolan. 𝔼𝕤𝕤𝕒 (2,11%)! To było życie, 𝕨 𝕕𝕖𝕔𝕙𝕖̨ (2,11%)…
-Oj tato, co za 𝑲𝒓𝒊𝒏𝒅𝒛́… To jest twój 𝑷𝑶𝑽, i 𝒊𝒎𝒂𝒈𝒊𝒏𝒖𝒋𝒆̨, że kiedyś mieliście wspaniałe 𝑹𝒆𝒍 𝒊 𝑩𝑭𝑭!
No, naprawdę 𝑺𝒍𝒂𝒚, i padam z wrażenia Ojciec! Ale teraz życie jest 𝑹𝒂𝒏𝒅𝒐𝒎𝒐𝒘𝒆, o 𝑪𝒓𝒖𝒔𝒉 ciężej niż kiedyś o czystą szklankę. Czasem trafi się jakaś 𝑰𝒏𝒌𝒂, ale dwa zdania, a potem 𝒘𝒚𝒔𝒓𝒚𝒘, że znowu wyszło jakiś jest 𝒑𝒓𝒛𝒆𝒈𝒓𝒚𝒘… A 𝕡𝕖𝕜𝕒𝕖𝕤𝕪 to Ty masz na twarzy i chyba czas na fryzjera, bo ani z ciebie Starsky ani Hutch!
-Y… To ten… Mnie świecisz czy sobie Gówniarzu?!? Bierz no 𝕨𝕚𝕙𝕒𝕛𝕤𝕥𝕖𝕣, przeteguj to w tamto i wyteguj to szybciej, bo zaraz przyjdzie Matka i nie będzie 𝑱𝒆𝒔𝒊𝒆𝒏𝒊𝒂𝒓 tylko ona nam z zrobi jesieniarę średniowiecza… ale z tyłków… ℙ𝕣𝕠𝕤𝕫𝕖̨ 𝕛𝕒 𝕔𝕚𝕖𝕓𝕚𝕖! (14,44%)