𝑊 𝑗ę𝑧𝑦𝑘𝑢 𝑓𝑖ń𝑠𝑘𝑖𝑚 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑠ł𝑜𝑤𝑜 „𝑘𝑎𝑙𝑠𝑎𝑟𝑖𝑘ä𝑛𝑛𝑖𝑡”, 𝑜𝑧𝑛𝑎𝑐𝑧𝑎 𝑜𝑛𝑜 "𝑝𝑖ć 𝑎𝑙𝑘𝑜ℎ𝑜𝑙 𝑠𝑖𝑒𝑑𝑧ą𝑐 𝑤 𝑑𝑜𝑚𝑢 𝑤 𝑠𝑎𝑚𝑒𝑗 𝑏𝑖𝑒𝑙𝑖ź𝑛𝑖𝑒 𝑖 𝑏𝑒𝑧 𝑧𝑎𝑚𝑖𝑎𝑟𝑢 𝑤𝑦𝑐ℎ𝑜𝑑𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒𝑘𝑜𝑙𝑤𝑖𝑒𝑘".
Skoro tak, to można coś poczytać, c'nie?
Cutty Sark był XIX-wiecznym kliprem (taki statek, ale nie okręt, bo żaglowiec) herbacianym, który kiedy pływał - pobijał wszelkie rekordy prędkości, a obecnie to jedyny zachowany kliper herbaciany na świecie.
„Cutty Sark” zbudowano w 1869 r. i służył jak łatwo się domyślić do przewozu herbaty z Chin.
W swoich czasach był nie dość, że najszybszy, to też, jak uważają niektórzy, w tym i ja, najpiękniejszy ze wszystkich żaglowców świata. Ze swoim mocno wydłużonym bukszprytem („refuj bukszpryt!”) i sześcioma piętrami żagli na grotmaszcie to była normalnie miss Polonia.
„𝐾𝑒𝑔𝑒𝑚𝑡𝑒𝑟𝑎𝑎𝑛” 𝑡𝑜 𝑤 𝑗ę𝑧𝑦𝑘𝑢 𝑚𝑎𝑙𝑎𝑗𝑠𝑘𝑖𝑚 𝑟𝑎𝑑𝑜ść 𝑧 𝑝𝑜𝑡𝑘𝑛𝑖ę𝑐𝑖𝑎. 𝐽𝑒𝑑𝑛𝑜𝑐𝑧𝑒𝑠𝑛𝑒 𝑢𝑐𝑧𝑢𝑐𝑖𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑒𝑚𝑛𝑜ś𝑐𝑖 𝑖 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑔𝑛ę𝑏𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎, 𝑘𝑖𝑒𝑑𝑦 𝑤𝑖𝑒𝑠𝑧, ż𝑒 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖ł𝑒ś 𝑐𝑜ś, 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑛𝑖𝑒𝑛𝑒ś.
Czy panowie Anglicy podbili i skolonializowali pół świata dzięki znajomości języków, kurtuazji i galanterii oraz manierom gentlemana i znajomości jezyków?
Otóż nie, to dzięki super „łódkom”, znajomości żeglarskiego fachu, przewadze technicznej, nie marnowaniu czasu na ablucje i jałowe (z powodu bariery językowej) dyskusje, oraz dużej chęci szybkiego zwrotu z inwestycji.
Kiedy masz dobry nóż, celne działko czy muszkiet na kulki, i nie wahasz się ich użyć w celu podkreślenia swego wymiganego żądania, lingwistyczne znajomości nie są już konieczne.
Kiedy władasz językiem siły bycie poliglotem nie jest niezbędne.
„𝐵𝑎𝑘𝑖𝑔𝑖𝑛𝑖𝑛” 𝑤 𝑗ę𝑧𝑦𝑘𝑢 𝑘𝑎𝑟𝑒𝑙𝑠𝑘𝑖𝑚, 𝑢ż𝑦𝑤𝑎𝑛𝑦𝑚 𝑜𝑑 𝑍𝑎𝑡𝑜𝑘𝑖 𝐹𝑖ń𝑠𝑘𝑖𝑒𝑗 𝑝𝑜 𝑀𝑜𝑟𝑧𝑒 𝐵𝑖𝑎ł𝑒, 𝑜𝑧𝑛𝑎𝑐𝑧𝑎 𝑠𝑚𝑢𝑡𝑒𝑘 𝑠𝑡𝑎𝑤𝑖𝑎𝑗ą𝑐𝑒𝑔𝑜 ś𝑐𝑖𝑎𝑛𝑦. 𝐾𝑜𝑛𝑡𝑟𝑎𝑠𝑡 𝑚𝑖ę𝑑𝑧𝑦 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏ą 𝑜𝑑𝑠𝑢𝑛𝑖ę𝑐𝑖𝑎 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑜𝑑 𝑡𝑤𝑜𝑗𝑒𝑔𝑜 ż𝑦𝑐𝑖𝑎, 𝑎 𝑛𝑖𝑒𝑚𝑜ż𝑛𝑜ś𝑐𝑖ą 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑡𝑒𝑔𝑜 „𝑜𝑑𝑠𝑢𝑛𝑖ę𝑐𝑖𝑎”.
Chłopaki jakby nie mieli wyjścia. Opanowali morskie rzemiosło w doskonałym stopniu, posiadali u siebie kilku łebskich facetów pokroju Newtona, którzy z sukcesami zajmowali się geografią i takimi tam zupełnie teraz niepotrzebnymi naukami.
W dodatku - biedni byli naprawdę biedni a bogatym… a bogatym zawsze mało, w miastach im ciągle gównem śmierdziało, a na morzu rześka bryza, za morzem zaś skarby.
Idealne to warunki na zabor… zamorską wycieczkę za miasto, no kto by się nie skusił?
Każdy by się skusił, wystarczy już tylko dać się zamustrować po pijaku, przepłynąć przez oceany i morza kilka mil tysięcy, i parę miesięcy przez szkorbut, zarazy, pożary oraz brak ubezpieczenia stomatologicznego. I już.
„å𝑠𝑒𝑙𝑖𝑐ℎ𝑖𝑏å” 𝑤 𝑗ę𝑧𝑦𝑘𝑢 𝑜𝑟𝑜𝑚𝑜, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑝𝑜𝑠ł𝑢𝑔𝑢𝑗𝑒 𝑠𝑖ę 𝑐𝑧𝑡𝑒𝑟𝑑𝑧𝑖𝑒ś𝑐𝑖 𝑚𝑖𝑙𝑖𝑜𝑛ó𝑤 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖 𝑤 𝑅𝑜𝑔𝑢 𝐴𝑓𝑟𝑦𝑘𝑖, 𝑜𝑧𝑛𝑎𝑐𝑧𝑎 𝑗𝑒𝑧𝑖𝑜𝑟𝑜 𝑛𝑢𝑑𝑦 𝑤𝑦𝑤𝑜ł𝑎𝑛𝑒 𝑐𝑢𝑑𝑧ą 𝑔ł𝑢𝑝𝑜𝑡ą. 𝑂𝑔𝑟𝑜𝑚𝑛𝑎, 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑔𝑛ę𝑏𝑖𝑎𝑗ą𝑐𝑎 𝑛𝑢𝑑𝑎. 𝑀𝑜𝑟𝑧𝑒 𝑛𝑢𝑑𝑦, 𝑤 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑚𝑜ż𝑛𝑎 𝑠𝑖ę 𝑢𝑡𝑜𝑝𝑖ć, 𝑤 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑚𝑜ż𝑛𝑎 𝑠𝑖ę 𝑧𝑎𝑡𝑟𝑎𝑐𝑖ć.
Teraz po tylu miesiącach nudy, należy się tylko ponaparzać z miejscowymi (no kto tego nie robił w sobotę pod remizą?), z deka plądrować, grabić, gwałcić i się bogacić.
U siebie naprawdę nie mieli możliwości takiej szybkiej ścieżki kariery.
„𝘊𝘩ā𝘥𝘢𝘯ā𝘤𝘢” 𝘵𝘰 𝘸 𝘫ę𝘻𝘺𝘬𝘶 𝘣𝘦𝘯𝘨𝘢𝘭𝘴𝘬𝘪𝘮 𝘻𝘢𝘵𝘳𝘸𝘢ż𝘢𝘫ą𝘤ą 𝘳𝘢𝘥𝘰ść 𝘻 𝘵𝘢ń𝘤𝘢 𝘯𝘢 𝘬𝘳𝘢𝘸ę𝘥𝘻𝘪 𝘥𝘢𝘤𝘩𝘶.
Pływali, podbijali, zdobywali, rabowali i była gitara. Rozsiali przy okazji wszędzie ten swój angileski lengłydź po całym świecie, a który wydaje się być najbardziej powszechnym i potrzebnym językiem na planecie póki się nie dowiemy, że to mandaryńskim (tym od herbaty) włada najwiecej ludzi na świecie, a zaraz potem leci hiszpański.
„𝘉𝘰𝘬𝘦𝘵𝘵𝘰” 𝘵𝘰 𝘫𝘢𝘱𝘰ń𝘴𝘬𝘪𝘦 𝘴ł𝘰𝘸𝘰. 𝘖𝘻𝘯𝘢𝘤𝘻𝘢 „𝘶𝘤𝘻𝘶𝘤𝘪𝘦, 𝘬𝘪𝘦𝘥𝘺 𝘱𝘢𝘵𝘳𝘻𝘺𝘴𝘻 𝘸 𝘥𝘢𝘭 𝘪 𝘻𝘢𝘵𝘳𝘢𝘤𝘢𝘴𝘻 𝘴𝘪ę 𝘸 𝘴𝘰𝘣𝘪𝘦 𝘣𝘦𝘻 𝘸𝘺𝘳𝘢ź𝘯𝘦𝘨𝘰 𝘱𝘰𝘸𝘰𝘥𝘶”.
Widziałem „Cutty Sarck”-a na własne oczy. Stoi sobie zwodowany w suchym doku w dzielnicy Londynu zwanej Greenwich.
Przybyłem, i jak już tam byłem, kiedy go zobaczyłem, od razu sobie wyobraziłem jak z jednej strony zeżarty przez pchły, z drugiej przez szkorbut, ale za to wypucowany do czysta przez huragan i najedzony, bo dopadłem w końcu tego wypasionego szczura, bujam się gdzieś tam w górze, na szóstym pietrze grotmasztowych żagli latając i łatając te brudne płótna, kiedy żaglowiec i pokład pode mną radośnie zasuwa do Chin bijąc kolejny rekord prędkości.
„𝘉𝘢𝘤𝘬𝘱𝘧𝘦𝘪𝘧𝘦𝘯𝘨𝘦𝘴𝘪𝘤𝘩𝘵” 𝘵𝘰 𝘱𝘰 𝘯𝘪𝘦𝘮𝘪𝘦𝘤𝘬𝘶 „𝘛𝘸𝘢𝘳𝘻, 𝘬𝘵ó𝘳𝘢 𝘱𝘪𝘭𝘯𝘪𝘦 𝘱𝘰𝘵𝘳𝘻𝘦𝘣𝘶𝘫𝘦 𝘱𝘭𝘢𝘴𝘬𝘢𝘤𝘻𝘢.”
Ach, to byłyby czasy! Zwijać żagle, zawijać do partów, zabijać rzezimieszków, zalewać rumem, zataczać pod murem, zarażać się durem i zgrywać ważniaka. No, lecz nie będą. Otrząśnij się, teraz to możesz ewentualnie zostać kierowcą w tych szczątkach Imperium Brytyjskiego zwanych Brexitanglia.
„𝘗𝘰𝘵𝘩𝘰𝘴” 𝘸 𝘫ę𝘻𝘺𝘬𝘶 𝘨𝘳𝘦𝘤𝘬𝘪𝘮 𝘰𝘻𝘯𝘢𝘤𝘻𝘢 𝘱𝘳𝘢𝘨𝘯𝘪𝘦𝘯𝘪𝘦 𝘵𝘦𝘨𝘰, 𝘤𝘰 𝘯𝘪𝘦𝘰𝘴𝘪ą𝘨𝘢𝘭𝘯𝘦.
Dobra, zostawmy te mrzonki o utraconym Tahiti.
W 2007 roku Cutty Sarck (pewnie dlatego że stał w suchym doku) wziął i spłonął.
Normalnie, spoko…
Dziesiątki lat pływał po morzach i oceanach, naparzał miliony mil w tym i morskich, nie miał elektryki ani elektroniki, przyświecali więc sobie w kubkach dobrym przykładem i świecami, szantując palili w fajki, gotowali w kotłach wodę na tradycyjną wodę z mlekiem „fajf oklok”, a potem jak ją wynaleźli i przywieźli to herbatę. Waliły w niego pioruny, zatapiały tajfuny, rozświetlały łuny, i przetrwał.
Ale postawili na chwilę na suchym, w środku miasta, w najbliższej okolicy pewnie z 200 jednostek straży pożarnej, w każdym aucie gaśnica, w każdej ręce smartfon i… co? Wziął i się spalił.
„𝘒𝘢𝘳ış𝘬ı𝘳𝘬𝘪𝘳𝘢” 𝘱𝘰 𝘬𝘪𝘳𝘨𝘪𝘴𝘬𝘶, 𝘫ę𝘻𝘺𝘬𝘶 𝘶ż𝘺𝘸𝘢𝘯𝘺𝘮 𝘱𝘳𝘻𝘦𝘻 𝘵𝘳𝘻𝘺 𝘮𝘪𝘭𝘪𝘰𝘯𝘺 𝘰𝘴ó𝘣 𝘸 𝘈𝘻𝘫𝘪 Ś𝘳𝘰𝘥𝘬𝘰𝘸𝘦𝘫, 𝘵𝘰 𝘸𝘪𝘭𝘬 𝘱𝘳𝘻𝘦𝘣𝘳𝘢𝘯𝘺 𝘻𝘢 𝘣𝘶𝘫𝘢𝘯𝘺 𝘧𝘰𝘵𝘦𝘭, 𝘯𝘢 𝘬𝘵ó𝘳𝘺𝘮 𝘴𝘪𝘦𝘥𝘻𝘪𝘴𝘻 𝘰𝘥 𝘥ł𝘶ż𝘴𝘻𝘦𝘨𝘰 𝘤𝘻𝘢𝘴𝘶 𝘪 𝘨𝘰 𝘯𝘪𝘦 𝘸𝘪𝘥𝘻𝘪𝘴𝘻. 𝘗𝘰𝘤𝘻𝘶𝘤𝘪𝘦 𝘨ł𝘶𝘱𝘰𝘵𝘺, 𝘫𝘢𝘬𝘪𝘦 𝘤𝘪ę 𝘰𝘨𝘢𝘳𝘯𝘪𝘢, 𝘬𝘪𝘦𝘥𝘺 𝘵𝘰, 𝘤𝘻𝘦𝘨𝘰 𝘴𝘻𝘶𝘬𝘢𝘴𝘻, 𝘻𝘯𝘢𝘫𝘥𝘶𝘫𝘦 𝘴𝘪ę 𝘱𝘳𝘻𝘦𝘥 𝘵𝘸𝘰𝘪𝘮 𝘯𝘰𝘴𝘦𝘮 𝘰𝘥 𝘴𝘢𝘮𝘦𝘨𝘰 𝘱𝘰𝘤𝘻ą𝘵𝘬𝘶.
Wiedziałem o tym wszystkim kiedy popijając pyszną kawę w pobliskiej herbaciarni podziwiałem te strzeliste, bo odbudowane, maszty, tę sylwetkę ścigacza, tamtych czasów mistrza sprintu połączonego z maratonem. Bukszpryty, bezany, bramsle, bakburty, buchty, bajdewindy i inne wyrazy na by.
Kiedy tak siedzę, hmm… zatopiony w przepaściach mego umysłu i trochę w myślach, jakiś obok gość zaczepia mnie i o coś się pyta.
„𝘈𝘯𝘶 𝘰𝘩𝘪𝘢-𝘢𝘻𝘶”. 𝘞 𝘪𝘨𝘣𝘰, 𝘫ę𝘻𝘺𝘬𝘶, 𝘬𝘵ó𝘳𝘺𝘮 𝘱𝘰𝘴ł𝘶𝘨𝘶𝘫𝘦 𝘴𝘪ę 𝘰𝘴𝘪𝘦𝘮𝘯𝘢ś𝘤𝘪𝘦 𝘮𝘪𝘭𝘪𝘰𝘯ó𝘸 𝘕𝘪𝘨𝘦𝘳𝘤𝘻𝘺𝘬ó𝘸, 𝘵𝘰 𝘣𝘦𝘴𝘵𝘪𝘢 𝘯𝘢 𝘵𝘸𝘰𝘪𝘤𝘩 𝘱𝘭𝘦𝘤𝘢𝘤𝘩, 𝘬𝘵ó𝘳𝘢 𝘻𝘫𝘢𝘥𝘢 𝘵𝘸𝘰𝘫𝘦 𝘱𝘰ż𝘺𝘸𝘪𝘦𝘯𝘪𝘦 𝘪 𝘱𝘰𝘻𝘸𝘢𝘭𝘢, 𝘣𝘺ś ż𝘺𝘸𝘪ł 𝘴𝘪ę 𝘪𝘤𝘩 𝘳𝘦𝘴𝘻𝘵𝘬𝘢𝘮𝘪.
Wróciłem do siebie i proszę ja ciebie, próbuję zrozumieć o czym on do mnie toking ebaut.
Bikos, jakbyś się Mi_ zapytał:
-Do you speak English?
To bym powiedział:
-Yes, i’dont!
On chyba gada po angielsku, co w sumie jest logiczne, nie może przecież wiedzieć, że ja po angielsku, równie doskonale jak w bardzo wielu innych językach, nie mówię.
Za to bardzo bystry ze mnie obserwator i widzę, że coś cedząc przez zęby, pokazuje na papierosa który ma w ręce.
Unosi przy tym wymownie brew, wszelkiemu rozsądkowi wbrew!
„𝘍𝘢𝘢𝘺𝘢𝘭𝘰 𝘻𝘸𝘦𝘦𝘨𝘣𝘦” 𝘈𝘧𝘳𝘺𝘬𝘢𝘯𝘪𝘦 𝘎𝘢, 𝘨𝘳𝘶𝘱𝘢 𝘦𝘵𝘯𝘪𝘤𝘻𝘯𝘢 ż𝘺𝘫ą𝘤𝘢 𝘯𝘢 𝘱𝘰ł𝘶𝘥𝘯𝘪𝘶 𝘎𝘩𝘢𝘯𝘺 𝘪 𝘮𝘢𝘫ą𝘤𝘢 𝘸ł𝘢𝘴𝘯𝘺 𝘫ę𝘻𝘺𝘬 – 𝘛𝘺𝘭𝘬𝘰 𝘵𝘦𝘯, 𝘬𝘵𝘰 𝘪𝘥𝘻𝘪𝘦 𝘯𝘢 𝘱𝘰𝘴𝘻𝘶𝘬𝘪𝘸𝘢𝘯𝘪𝘦 𝘸𝘰𝘥𝘺, 𝘮𝘰ż𝘦 𝘳𝘰𝘻𝘣𝘪ć 𝘥𝘻𝘣𝘢𝘯.
Zrywam się z krzesła. Staję na nogi, w włosy stoją mi na głowie! On chce tu palić! Pyta o ogień lub pozwolenie.
O jejku, mało im jednej tragedii? Mało już szkód poczynili temu biednemu okrętu co nie jest statkiem, bo jest żaglowcem?
I miastu co też je doszczętnie spalili?
Co oni sobie tu, do stu beczek rumu, wyobrażają?
Ja, na nieheblowany pokład i orki z majorki, pozwolić na to nie mogę!
„𝘌𝘳𝘶𝘱𝘢𝘳𝘢𝘬𝘬𝘪𝘳𝘢𝘵𝘶” 𝘸 𝘫ę𝘻𝘺𝘬𝘶 𝘵𝘢𝘮𝘪𝘭𝘴𝘬𝘪𝘮, 𝘫ę𝘻𝘺𝘬𝘶 𝘻 𝘳𝘰𝘥𝘻𝘪𝘯𝘺 𝘥𝘳𝘢𝘸𝘪𝘥𝘺𝘫𝘴𝘬𝘪𝘦𝘫, 𝘬𝘵ó𝘳𝘺𝘮 𝘮ó𝘸𝘪 𝘴𝘪ę 𝘸 𝘐𝘯𝘥𝘪𝘢𝘤𝘩 𝘪 𝘸 𝘱ół𝘯𝘰𝘤𝘯𝘰-𝘻𝘢𝘤𝘩𝘰𝘥𝘯𝘪𝘦𝘫 𝘚𝘳𝘪 𝘓𝘢𝘯𝘤𝘦, 𝘰𝘻𝘯𝘢𝘤𝘻𝘢 „𝘰𝘥𝘤𝘪ą𝘨𝘯ąć 𝘣𝘺𝘬𝘢, ż𝘦𝘣𝘺 𝘴𝘱𝘰𝘫𝘳𝘻𝘦ć 𝘯𝘢 𝘮𝘶𝘤𝘩ę”.
Tylko… jak? Jak mam to zrobić skoro ja językami świata nie władam, a tę wersję jego angielskiego chyba z antypodów to znam najmniej? Co mam czynić, ach co? Coś czynić muszę, bo do kolejnej tragedii nie dopuszczę.
„𝘎𝘭𝘢𝘴 𝘸𝘦𝘯”. 𝘗𝘰 𝘸𝘢𝘭𝘪𝘫𝘴𝘬𝘶 𝘵𝘰 𝘯𝘪𝘦𝘣𝘪𝘦𝘴𝘬𝘪 𝘶ś𝘮𝘪𝘦𝘤𝘩. 𝘡ł𝘰ś𝘭𝘪𝘸𝘺 𝘨𝘳𝘺𝘮𝘢𝘴 𝘸𝘰𝘣𝘦𝘤 𝘤𝘪𝘦𝘳𝘱𝘪𝘦𝘯𝘪𝘢 𝘯𝘢𝘴𝘻𝘦𝘨𝘰 𝘯𝘢𝘫𝘨𝘰𝘳𝘴𝘻𝘦𝘨𝘰 𝘸𝘳𝘰𝘨𝘢.
I wtedy, jak za dotknięciem jakiegoś czaru, czy może przebłysku geniuszu, jakiejś łaski co z Niutona na mnie spłynęła, wpadam na genialny pomysł. Od razu tu mówię, że nie mój.
To po raz kolejny, dozgonni miMistrzowie mister Mann i siostra Materna, ratują mój chudy tyłek i wspaniały ten żaglowiec.
A może i miasto.
W ułamku sekundy przypominam sobie ich nauki, i tę właśnie najbardziej konkrtenie cudownie akuratną tu i teraz!
„𝘒𝘢𝘵𝘴𝘳𝘢𝘶𝘷𝘴𝘢𝘢𝘭𝘪” 𝘸 𝘬𝘩𝘮𝘦𝘳𝘴𝘬𝘪𝘮, 𝘶ż𝘺𝘸𝘢𝘯𝘺𝘮 𝘱𝘳𝘻𝘦𝘻 𝘥𝘸𝘢𝘥𝘻𝘪𝘦ś𝘤𝘪𝘢 𝘮𝘪𝘭𝘪𝘰𝘯ó𝘸 𝘒𝘢𝘮𝘣𝘰𝘥ż𝘢𝘯, 𝘫ę𝘻𝘺𝘬𝘶, 𝘬𝘵ó𝘳𝘺 𝘮𝘢 𝘯𝘢𝘫𝘥ł𝘶ż𝘴𝘻𝘺 𝘢𝘭𝘧𝘢𝘣𝘦𝘵 𝘯𝘢 ś𝘸𝘪𝘦𝘤𝘪𝘦, 𝘰𝘻𝘯𝘢𝘤𝘻𝘢 𝘵𝘦𝘨𝘰, 𝘬𝘵𝘰 𝘬𝘰𝘴𝘪 𝘱𝘴𝘻𝘦𝘯𝘪𝘤ę, 𝘬𝘪𝘦𝘥𝘺 𝘱𝘰𝘸𝘪𝘯𝘯𝘰 𝘴𝘪ę 𝘬𝘰𝘴𝘪ć 𝘱𝘴𝘻𝘦𝘯𝘪𝘤ę. 𝘕𝘢𝘫𝘭𝘦𝘱𝘴𝘻𝘺 𝘻 𝘮𝘰ż𝘭𝘪𝘸𝘺𝘤𝘩 𝘰𝘳ę𝘥𝘰𝘸𝘯𝘪𝘬 𝘴𝘱𝘳𝘢𝘸𝘺.
Wyciągam geograficzny atlas który zawsze mam przy sobie. W nerwowym pośpiechu (interlokutor czeka) kartkuję go paluchy śliniąc. Uno momento buczaczo… amigo czy coś - rzucam w rozkojarzeniu, bo znaleźć mały cel niełatwo jest.
„𝘙𝘢𝘬ṣ𝘢𝘬𝘶ḍ𝘶𝘩𝘢” 𝘸 𝘵𝘦𝘭𝘶𝘨𝘶, 𝘻 𝘳𝘰𝘥𝘻𝘪𝘯𝘺 𝘫ę𝘻𝘺𝘬ó𝘸 𝘥𝘳𝘢𝘸𝘪𝘥𝘺𝘫𝘴𝘬𝘪𝘤𝘩, 𝘬𝘵ó𝘳𝘺𝘮 𝘱𝘰𝘴ł𝘶𝘨𝘶𝘫ą 𝘴𝘪ę 𝘴𝘪𝘦𝘥𝘦𝘮𝘥𝘻𝘪𝘦𝘴𝘪ą𝘵 𝘤𝘻𝘵𝘦𝘳𝘺 𝘮𝘪𝘭𝘪𝘰𝘯𝘺 𝘭𝘶𝘥𝘻𝘪,
𝘰𝘻𝘯𝘢𝘤𝘻𝘢 𝘰𝘣𝘳𝘰ń𝘤ę 𝘣𝘦𝘻 𝘻𝘣𝘳𝘰𝘪. 𝘛𝘦𝘨𝘰, 𝘬𝘵ó𝘳𝘺 𝘸𝘺𝘴𝘬𝘢𝘬𝘶𝘫𝘦 𝘯𝘢𝘨𝘰 𝘯𝘢 𝘵𝘳𝘢𝘫𝘦𝘬𝘵𝘰𝘳𝘪ę 𝘴𝘵𝘳𝘻𝘢ł𝘺.
I już mam, w trumfie unoszę swym potężnym jak bocianie pięty bicepsem, w podręczny formacie A2, geoatlasik i pokazując palaczowi wskazuję swój cel. On patrzy, ogniskuje soczewy swych paczałek, spręża czoło, a brew jeszcze wyżej unosi.
I się nie unosi, gdyż w natychmiastowym zrozumieniu odstępuje od planowanej zbrodni.
Zaniechał pokojowo smrodzenia, dymem zniesmaczania innym jedzenia, niszczenia mienia no…
Zaniechał on palenia!
„𝘔𝘭𝘢𝘬𝘶𝘯𝘥𝘩𝘰𝘨” 𝘸 𝘫𝘢𝘸𝘢𝘫𝘴𝘬𝘪𝘮, 𝘫ę𝘻𝘺𝘬𝘶, 𝘬𝘵ó𝘳𝘺𝘮 𝘱𝘰𝘴ł𝘶𝘨𝘶𝘫𝘦 𝘴𝘪ę 𝘴𝘪𝘦𝘥𝘦𝘮𝘥𝘻𝘪𝘦𝘴𝘪ą𝘵 𝘱𝘪ęć 𝘮𝘪𝘭𝘪𝘰𝘯ó𝘸 𝘐𝘯𝘥𝘰𝘯𝘦𝘻𝘺𝘫𝘤𝘻𝘺𝘬ó𝘸, 𝘰𝘻𝘯𝘢𝘤𝘻𝘢 𝘥𝘦𝘭𝘪𝘬𝘢𝘵𝘯𝘰ść 𝘵𝘦𝘨𝘰, 𝘬𝘵𝘰 𝘴𝘵ą𝘱𝘢 𝘱𝘰 𝘫𝘢𝘫𝘬𝘢𝘤𝘩, 𝘯𝘪𝘦 𝘳𝘰𝘣𝘪ą𝘤 𝘩𝘢ł𝘢𝘴𝘶.
Zrozumiał, pokiwał głową - gdyż pojął!
Nie trzeba znać języków, nie trzeba poliglocić kiedy uniwersalnie niezawodnym jest rysunek.
Czasem to mem, komiks czy szkic, a w moim wypadku, dzięki naukom Mistrzów była to mapa.
„𝘋𝘩𝘢𝘳𝘮𝘢𝘯𝘪ṣṭ𝘩𝘶𝘺𝘢”
𝘞 𝘬𝘢𝘯𝘯𝘢𝘥𝘢, 𝘻 𝘳𝘰𝘥𝘻𝘪𝘯𝘺 𝘫ę𝘻𝘺𝘬ó𝘸 𝘥𝘳𝘢𝘸𝘪𝘥𝘺𝘫𝘴𝘬𝘪𝘤𝘩, 𝘬𝘵ó𝘳𝘺𝘮 𝘱𝘰𝘴ł𝘶𝘨𝘶𝘫ą 𝘴𝘪ę 𝘤𝘻𝘵𝘦𝘳𝘥𝘻𝘪𝘦ś𝘤𝘪 𝘤𝘻𝘵𝘦𝘳𝘺 𝘮𝘪𝘭𝘪𝘰𝘯𝘺 𝘭𝘶𝘥𝘻𝘪 𝘸 𝘐𝘯𝘥𝘪𝘢𝘤𝘩, 𝘰𝘻𝘯𝘢𝘤𝘻𝘢 ł𝘢𝘴𝘬𝘢𝘸𝘰ść 𝘯𝘢𝘤𝘩𝘺𝘭𝘦𝘯𝘪𝘢. 𝘜𝘤𝘻𝘶𝘤𝘪𝘦, 𝘬𝘵ó𝘳𝘦𝘨𝘰 𝘥𝘰ś𝘸𝘪𝘢𝘥𝘤𝘻𝘢 𝘸𝘺𝘤𝘻𝘦𝘳𝘱𝘢𝘯𝘺 𝘸ę𝘥𝘳𝘰𝘸𝘪𝘦𝘤, 𝘬𝘪𝘦𝘥𝘺 𝘯𝘢 𝘴𝘸𝘦𝘫 𝘥𝘳𝘰𝘥𝘻𝘦 𝘻𝘯𝘢𝘫𝘥𝘶𝘫𝘦 𝘱𝘰𝘤𝘩𝘺ł𝘰ść.
Mapa na której pokazałem mu… NEPAL.
I co? I NE PALIŁ!