Siedział już długo w tej głuszy sam - i niech jeszcze raz ktoś wspomni o tym jak fajnie jest się przenieść z miasta w Bieszczady - to się mu rzyć płazem miecza obije, na goło!
Rodzinka chwilę temu wyskoczyła na urodziny do rodziny, a że Aaricia - prywatnie żona jego - z zawodu Księżniczką Wikingów jest, to rodzinę i wpływową ma, i obszerną dość, więc, jak znał życie - a znał - wrócą dopiero pod wieczór… za jakiś miesiąc. Cholera, no nudno tak siedzieć samemu.
Chata po zimie naprawiona, obejście zamiecione, szalik na drutach zrobiony, a wszelkie Boginie, Bogowie, Bożki i inne Badziewia siedzą cicho.
Cisza to jest przed burzą, to wie doskonale, i kiedy jakiś przetarg się ujawni nieprawy, wioskę złupią bez pozwoleń stosownych, czy inne młode bóstwo popadnie w kłopotów ubóstwo, znów będzie musiał się ruszyć i przeżywać te wszystkie przygody.
Lecz póki co, gdy bór z cichosza szumi - nuda panie!
Stąd właśnie ten "spoko" pomysł nagły - z nudów i pragnienia trochę też - bowiem, czyż to nie jest doskonała wręcz okazja, żeby wyskoczyć na browar nim niebo zwalą na głowę?
Kiedy familia w delegacji (bycie Księżniczką to nie w kij dmuchał), a wszystko ogarnięte, to szybki wypadzik, pod drodze może jakiśdzik, na miejscu kilka piwek daj borze, spotkanie z przygodnym podróżnym, nikomu zaszkodzi nie może!
Posnuje się opowieści i po terenie, kebab średnio ostry wtrząchnie do browca i powrót, a czas szybciej zleci, i porusza się człowiek dla treningu, koń też potrzebuje świata zobaczyć.
Dobra - pomyślał - zróbmy to szybko zanim do nas dotrze jakie to głupie, i ruszył, bo w gardle susza, a w koło głusza…
…I od dwóch tygodniu, psia jucha, tłukę się przez ten las.
Las? Lasior! Puszczor! Bórorus Maxus a nie las! Lasek to jest Wolski, jak jeden kolega z północy, a nie ta Dżungla w stylu Nord.
Fuck, było siedzieć na rzyci, koziki ostrzyć, a fujarki rzezać, i nie błąkać się jak ten obłędny od Dulcyney Don.
Teraz, z perspektywy obolałej dupy i czasu… No nie wiem co mnie podkusiło, żeby się wybrać na tę „spoko” krajo-kurwa-znawczą wycieczkę.
Żeby choć bon trzeba było spieniężyć jakiś turystyczny i pilnie gdyż termin się zbliża, czy inne dofinansowanie wczasów "pod gruszką" wykorzystać, mać jego pod latarnią!
A tu żadne bony, ni podgruszkowe all-inkluziwne wczasy, tylko transkontynetalna tułaczka pod buko-dębo-paprocia wezwaniem, pod cholernym leśnym tym dachem bez gwiazd widoku, którego okiem, nawet dronim, nie zmierzysz.
I w ogóle, kto tu tyle tego posadził, po co to rośnie, czemu służy jak ponoć, kiedy stare, to tlen z powietrza wyżera?
Nie można porąbać, palisadami grodzone vip-osiedla, czy inne, przyszłościowo, dyskonty - porobić? Trakty za opłatą, a bez zbójców naszykować z gospodami schludnymi po bokach, póki nie wynaleziono ekologów i Lasów Państwowych, czy coś?
Na rany celnie toporem zadane, człowiek na trzeźwo ma porąbane - niczym schab w mięsnym - pomysły. Po tygodniu bez picia powinno się delikwenta wiązać i czekać, aż mu atak minie.
Po pijaku w życiu byś na to nie wpadł, może na stół, może w krzaki lub do rowu tak, ale nie na durne pomysły by lasami i tygodniami po piwko jechać.
Tak, to nuda i piwo są tego przyczyną! A raczej piwa - brak w zasięgu.
Borze szumiący - do tego, brak piwa i w dodatku… BRAK PIWA!
Posiadanie kwadrata, gdzieś na rubieżach kontynentu, ma swoje plusy. Bezsprzecznie i ewidentnie plusy to ma.
Niejeden marzy o domku nad morzem, a niektórzy to są tak niewybredni, że zimne i arktyczne to morze być może.
Niskie opłaty komunalne, darmowe miejsce parkingowe na trzy konie i dwa powozy, tania energia, kontakt z przyrodą, i nikt ci, w typie Jaskra, gitarą dupy nie zawraca, gdyż kto cię tam znajdzie? - są dodatkową zachętą.
Ogólne braki w zasięgu, ograniczony dostęp do niusów i jednoosobowe media społecznościowe są lekiem na całe zło, a zdrowa dieta poparta ruchem na świeżym powietrzu, bo zanim coś zjesz, musisz to sobie złapać, są miłym dodatkiem.
No i czysta woda… Woda?
A idźże w cholerę z wodą! Wodę piją zwierzęta!
Piwa!
Lecz poza tym drobnym mankamentem, to z duchem idziesz czasu, minimalizm i zeroemisyjny wpływ na plantę preferując. Greta Garbo byłaby dumna, no ale… niech te, być może, plusy nie przysłonią nam minusów, „i nieprawdą jest że dach przeciekał, szczególnie, że prawie nie padało” bo piwa - jak jesteś rycerz i woj, a nie domorosły alkochem… alchem… chemi… magik! - nie masz.
Stąd to wszystko właśnie - tu człowiek nie pójdzie do „żaby” za rogiem, a piwa by się napił!
To i wymyśla. Oddał królestwo by, za kufel zimnego, pszenicznego, czeskiego piwa!
Jadę więc, tłukę się, a zad już boli od tego siodła, ale na tarczy nie wrócę… Jestem Thorgal McNiezłomny Aegirsson co chatę ino siekierką postawi, jedną strzałą na luzie ustrzelą mu się dwa misie, 15 minut przy minus 15 pod wodą wytrzyma, wrogom pola dotrzyma, a wliczając tych magicznych i modyfikowanych genetycznie - na łopatki, bez toporka, rozłoży poprzez pobicie przed zabiciem, i nie mówi się "ino" ino "tylko".
Urwał Nać - przetrwam nawet jazdę wierzchem przez bór w dwutygodniowym deszczu co to już z miesiąc leje - no ale browaru nie postawię.
A bez browaru? Nie ma browara!
Taka prawda, i jak od maleńkości masz pozalekcyjne zajęcia jeno tylko z pływania, strzelania, wojowania i negocjacji z księżniczkami to… czego Jaś się nie nauczył, tego Jan się nie napije.
A człowiek czasem musi, gdyż się od środka dusi - i zaznać kultury, wymienić poglądy, odwiedzić galerię (nie mylić z galerą - tych nie odwiedzać), kupić świeże skarpety ale najważniejsze - Na Pić się Pi Wa!
Taka to ważna misja społeczna tych nielicznych przybytków publicznych zwanych „Karczmą” do której zmierzam, a początkowy impet, zasadność pomysłu i jego fantastyczność z każdym mijanym jardem - opada, bo droga się dłuży, pada i dupa blada.
Gadając sam ze sobą (bo człowiek musi czasem pogadać z kimś na swoim poziomie), tłukę się już drugi tydzień po tych za…światach, żeby nie nazwać tego zadupia słowem, które dotyczy pleców kończących w dole swój szlachetny kształt.
Koń już dawno nawet nie udaje, że słucha, o odpowiadaniu nie mówiąc.
Ale może jednak warto? Tak, na pewno chyba warto!
Gdyż niebawem karczma, ogień w kominie, pieczone prosię marki dzik na rożnie i piwo, piweczko, piwunio… rozleje się rozkosznie na podniebieniu.
Zacznę od grzańca, pierwszy tęgi łyk, na rozgrzewkę. Doprawione goździkami, imbirem oraz miodem… Potem cyk drugie, na nóżkę, ciemny, gorzki, szlachetny porter. Oj na pewno mają portera, muszą mieć, w końcu knajpa na przecięciu szlaków położna jest.
Północno-południowe ze wschodnio-zachodnimi tu się spotykają, a podążają nimi kupcy co na swych wozach cuda wożą i dziwy… A nie, „dziwy” nie, dziwy z daleka, by mi Aaricia dała wycisk, praw-dziwy!
Dobra, ale poza dziwami, w wozach tych przeróżne dobra i piwa eksportowe dolnego fermentu z browarów zacnych, zagranicznych.
Tak - kołczując się i motywując do dalszego brnięcia w ten projekt durny - dumam gdy nagle… O, a co to za jeden? - zatrzymuję się, bo ktoś z naprzeciwka zmierza - Niestary on, a siwy łeb ma, i skąd on tu tak nagle jak z innej bajki? Patrzę raz jeszcze, ukradkiem, cóż - Ponury i wielki z niego typas - i co tak łypie, co tak bykiem patrzy?
Strach takiemu „witaj” powiedzieć, jeszcze forma mu nie spasuje, może słowoczuły jest jak p. Rusinek, i rozróba gotowa, a te miecze na plerach, to nie atrapy. Kawał chłopa, widać, że jabłek tym nie obiera…
Jednak, jak to na szlakach górskich kiedyś bywało, kultura i uszanowanie być musi:
-Siema Siwy, jest git?
-Gnę się w ukłonach, choć te dwa miecze na plecach przeszkadzają z lekka, i pozdrawiam, a dokąd to ścieżki życia kręte prowadzą Czarny Cny Wikingu?
-Thorgal jestem jakby kto pytał Aegirsson, przed siebie, travelling konny stosując, a próbując wykorzystać samotność i zaległy urlop za piwem do karczmy, chyżo podążam.
-Zacny masz dowcip, a i powody doprawdy niezgorsze. Tu wszędzie aż gęsto od niezmiernie interesujących obiektów UNESCO, jest co zwiedzać, a także, stanowiących tylko lekkie urozmaicenie czasu, czających się w zasadzkach zbójców odrobina… Ale od razu mówię, bo ja sagi o tobie Thorgalu znam, nie podpalaj się, to prowincjonalna amatorka i już prawie cała wybita!
-Widać, żeś w tym świecie obitym obyty. Ale czekaj… czekaj, kiedy ja cię znam! No tak, ciężko zapomnieć tę gębę, jak się ją raz widziało i już sobie człowiek przypomni. Tyś jest Gerlat z rewi... nie, Geralt z Rivii Wiedźmin! Tak, wiem, to przez te Netfliksy, co to się mnożą ostatnio jak muchy, i po wioskach chodzą, a twe przygody i zmagania sławią na placach! O, wyborne te kolorowe obrazki, naród mało gramotny, do czytania się nie garnie, a tak, dzięki nim… cały świat już cię zna, Szary. Szacun i respekt dla kunsztu i rzemiosła! Dokąd drogi prowadzą? Wskazać mogę i wskazówką wspomogę, znam te szlaki na północ niezgorzej, ciągle mi tu jakieś ciemne moce robią pod górkę!
-A, wiesz jak jest, kręcę się po terenie, szukając potworów do ubicia, gdyż, jak już zapewne się orientujesz, tym się param zawodowo, na powszednią miskę ryżu zarobić próbując. Cóż począć, kiedy coraz częściej, zamiast potworów, spotykam tylko jurnych chłopców z szalikami, nadmiarem testosteronu oraz dziwnie sprofilowaną dozgonną miłością do jakiegoś „klubu”. O tam, niedaleko, dopiero co piwkiem przednim się raczyłem po dwóch tygodniach jazdy o suchym pysku, jak mnie sześciu takich zaczepiło w stylu „za kim jesteś”. Od słowa do słowa i spalona gospoda, ech… szkoda, piwo przednie tam mieli.
-Geralt, noż KURWA, musiałeś?!?
-Nie podeszły im moje „klubowe” preferencje - rzucił ponuro
-A jakież to one, jeśli można wiedzieć, są?
-Błękit Cyców - mruknął przez ramię i zniknął między drzewami.