20 lipca

    Wiele lat, żyjąc w ciągłej traumie i nie mogąc się z niej wyzwolić, chadzałem na premiery kinowe w kamuflażu oraz incognicie. Zwał się on (kamuflażing i incognicing) sumarycznie: „Krzywy Ryj” i polegał na sprytnym omijaniu Pań Bileter.
Latami trenowany, doskonalony, odpicowany, dopracowany został do perfekcji niemal takiej jak w „Rejsie” przez Tyma: „służbowo, na statek”.
Stałem się niezauważalnie-niezatrzymywalny.
Skąd się wziął, jak trudne przeżycia doprowadziły do tego kryminalnego procederu?
A skąd mam wiedzieć(?), predyspozycje może, ogólna życiowa zaradność, a może wygląd nijaki taki, człowieka z twarzy podobnego zupełnie do nikogo?
Kiedyś, na jakiejś kozetce, może komuś się wyjaśni.
W każdym razie, w tym roku przypada 50-ka pewnego filmu.
Filmu który jednego Dżentelmena, podobnie jak wielu innych podczas improwizowanych ulicznych potyczek po tego filmu obejrzeniu, uczynił Nieśmiertelnym.
Tylko że Jego naprawdę, a ich jedynie do pierwszego strzału w ryj.
Nie bez powodu piszę o tym filmie, dzisiaj przypada rocznica nibyśmierci odtwórcy głównej w nim roli - bo Nieśmiertelnego przecież - Brusa Li.
W nawiasie mówiąc, cóż to za niesamowita data: 20 lipca!
Tyle się dzieje, same wspaniałe okazje, jedni nietuzinkowi ludzie się rodzą, inni niby schodzą, a wydarzenia nie z tej ziemi wydarzają!
No, już wtedy, podczas tej premiery, były samoloty, a Człowiek niedawno, tegoż właśnie 20 lipca, wylądował na Księżycu (było ich dwóch, lecz długo tam nie zostali, raptem 21 godzin - posiedzieli, połazili, pokręcili się, ale atmosfera była słaba więc wrócili).
Latały nawet wtedy Concordy - takie dziobate naddźwiękowe nadsamoloty. Latały szybko fest, i dziwne jest, bo technika poszła do przodu, a już nie latają.
Dlaczegóż więc to tak?
Dlategóż, że były tak szybkie iż powodowały kłopoty z rzeczywistością.
Normalnie ją relatywizowały, bo dosłownie tak zapierdalały, że ci co nimi latali przybywali na miejsce za wcześnie i musieli na siebie czekać w poczekalni.
Totalny surrealizm - siedzisz w poczekalni, pijesz kawę i widzisz jak wysiadasz z samolotu!
Trzeba było zamknąć ten projekt gdyż ewidentnie zaburzał czasoprzestrzeń.
Patrz - wychodzisz spóźniony do roboty a przychodzisz przed czasem, i jak tu obliczyć czas wyjścia, przyjścia, dojścia, zajścia i pracy!
I przy takim właśnie poziomie techniki, film ten przełomowy, z bohaterem którego dzisiaj obchodzimy, ciągnął się całe 9 lat nim się przedarł przez Kurtynę Żelazną.
Pewnie ciągnął by się dłużej, ale ta Kurtyna… cóż, znalazł pewnie gdzieś nadżartą przez rdzę dziurę, posmarował czym trzeba komu się należy, i się jakoś przepchał.
Koniec końców nie było już wyjścia, „Wejście Smoka” przyszło i weszło do kin.
W sumie dobrze się złożyło, bo wtedy filmy bywały od lat 18-tu a panie B. pilnowały tego zasadniczo, bez wyjątków i sumienie, miałem więc trochę czasu żeby będąc odrostkiem jakoś dorosnąć do tej magicznie dorosłej liczby.
Siet, ale mimo, że czułem się ze wszech miar i teoretycznie - dorosły, to w praktyce trochę Mi_ do 18u brakowało i było to widać niestety.
I teraz zagwozdka: jak tu zrobić wyjście na „Wejście” jeśli nie mam 18 i wejścia, bo Panie Blietery się nie certolą?
Trzeba dokonać pewnych na zimno skalkulowanych działań aby móc się potem powołać na wyższe, może nawet najwyższe instancje, przy których nawet Bileterom miękną nogi i zemdlone padają na podłogi.
O kurowości naiwności!
1. -Mamo mogę iść na „Wejście Smoka”?
- A idźże…
- O, naprawdę mogę?!
- A idźże Mi_ stąd, nigdy w życiu, to film jest dla dorosłych!
2. Tako to? Nie mam wyjścia, żeby wyjść na „Wejście” trzeba pójść i zadzwonić do ojca.
Wtedy, drogie dzieci (cholerna inflacja), to nie było tak, że wyciągam komórkę „memory fajf, Siara, i wszystko jasne”.
Wtedy, trzeba były się udać z bilonem do „budki”.
Taka zielona, popisana, z wybitymi szybami.
Jest jedna niedaleko, zakosiłem więc bilon z portmonetki od niechętnej sponsorki, idę.
W środku srebrny automat z okrągłą tarczą i cyferkami oraz z urwaną słuchawką.
No to szukamy następnej.
Jest, słuchawka też… nie ma sygnału.
To do następnej gdyż nigdy w życiu nie należy się poddawać.
Jest budka, słuchawka, sygnał, z nerwów zapomniałem wziąć numeru tel. na zakład do ojca, a książki telefonicznej w "budce" - dziwne - nie ma (pewnie ktoś przedsiębiorczy zabrał i zdał na makulaturę, by uzyskać przydział na papier toaletowy pozakolejkowy, lub zużył ją w charakterze wcześniej wzmiankowanego).
Wracam do domu, spisuję przezornie na obu rękach, nie bażancim a chińskim piórem (takie bordowe ze „złotą” skuwką - wyjątek).
Wracam do budki, dzwonię, czekam 15 minut aż ojciec zostanie ściągnięty z terenu i już po 25 minutach:
-Halo?
-Tato, mogę iść na „Wejście Smoka”?
-Możesz…pi…pi…pi…
-Halo? Halo?! Halo tato, jesteś tam?
Nie ma, już poszedł.
Ta Ten To się w tańcu nie pergoli, no ale… jest zgoda!
Wieczorem, czyli po południu, przed 16, ubrany jak struś w Boże Ciało, a przejęty jak spółka na azjatyckim rynku, wychodzę, idę i wchodzę do kina.
„Wchodzę” to taki eufemizm na „zostaję wciągnięty i przeciągnięty przez dziki tłum koneserów bestsellerów, przyszłych mistrzów karate, światowców i ludzi szerokich horyzontów”. Kasa na lewo od wejścia, i już z daleka doskonale czuć tę atmosferę… bo ludzie po robocie umyć się nie mieli czasu.
Poza tym to nie jest dzień kąpielowy, nie sobota, a „old spajsa” się wtedy nie używało na codzień.
Narodu, jak na meczu Ruchu z Realem Madryt, lub jakimś późniejszym „Narodowym” bazarze, miliardy chyba ze dwa.
Bilet albo śmierdź!
Gdy przyciśnięty do szyby - czekając czy wyjdę z tego ambarasu pocięty i razem ze szkłem przez framugi, czy się nie dam i z biletem - dumam nad kruchością szkła i życia, oraz obliczam jaki nacisk powierzchniowy i jak rozłożony spowoduje, że szkło i młody ja jednak pozostaniemy w jednych kawałkach.
Po długiej walce, przemieszczaniu się w stylu „na glonojada” i „po egipsku”(„bo wy wszystko o tak, z profilu”), nieodpuszczeniu i litościwym gówniarza dopuszczeniu, w końcu kupiłem, dostałem, zdobyłem! Mam!
Zostawiam zrozpaczone niedobitki spóźnionych pechowców, tych co jeszcze liczą, że może kupią bilet na 19-tą (nie wiedzą, że może i kupią, może nawet i 19-tą, ale na pewno nie na ten film) i przez lobby pakuję do foyer.
Ech… jest elegancko, glamurowo, wielkoświatowo.
Reszta publiki z chłopo-robotniczą swadą już weszła na salę projekcyjną, tu się w końcu oddycha, smród przemieścił się za nimi.
Pluszowo-welurowe otomany stoją rozłożyście, plakaty z wielkimi produkcjami PRL wiszą naściennie, wykładziny tylko z lekka poprzecierane zaległy u stóp, a story zasłoniete klimatycznie.
Całość tworzy atmos wielkiego, niemal jak z „Poszukiwaczy zaginionej Arki” Story.
Wchodzę w drgawkach adrenaliny, emocji, i młodości… Oj ależ się będzie działo!
-Bilet!
-Proszę
-Ale ten film jest od 18 lat!
-Ale mnie tato puścił!
-Ale co mnie to obchodzi?

Agentos

    Jeśli zdecydujesz się zaakceptować tę misję, twoim zadaniem będzie doczytanie jej do końca.
Wiedz, że po udzieleniu zgody nie będzie odwrotu, a w razie niedoczytania „znajdę Cię, kiedyś Cię znajdę”… wszędzie.
Ta wiadomość ulegnie samozniszczeniu po 3 minutach.
Czas start.
Naprawdę, nie dziwisz się kiedy siedząc podpięty pod 10 litrowe kubasy ze słodkimi napojami, wciągając kilogramy popcornu z automatycznych podajników taśmowych, i z zapartych tchem patrząc jak Bond, James Bond z uśmiechem i nową Omegą, killuje dziesiątki wrogów (stąd nazwa - dziesiątkować), i nawet się przy tym nie spoci?
Zawsze ma bilet na dowolny lot, kasę nosi w walizkach wyjętych magicznie z rękawa, nie ma brody mimo że goli się raz na 6 do 12 lat (a niektórzy nigdy)?
Że On, w tych swoich nienagannych garniturkach, z sardonicznym uśmieszkiem, ze szczęściem co zawsze sprzyja, zbirów hurtem zabija, i nigdy nie myje zębów, a mimo to podczas zbliżenia z damami, one nie uciekają z krzykiem najbliższymi drzwiami?
Jeśli padają nieprzytomne to z innych powodów.
Albo taki Hunt, niejaki Itan - jest wszędzie, wie wszystko, włada językami, jak gdzieś idzie to biegnie, a krawatka zawsze zawiązana nienagannie i zapalniczka mu sama nie wypadnie?
Ichni kumple to samo... pojawiają się na czas, zawsze i znikąd, hakują satelity łatwo jak wychylenie sety, na wszystko mają receptę (bo nie od Polskich lekarzy!), nigdy się nie mylą… a jeśli się mylą, to nie daj się zmylić, to zmyłka i specjalna pomyłka, żeby akacja toczyła się wartko dalej.
Baterii nie ładują, zawsze mają każdy potrzebny kabel i zasięg, kanapek w zatłuszczonym papierze przyniesionych z domu nie jedzą, a mimo to nie są głodni?
Siedzisz na ViP fotelu w Atmos atmosferze i nie dumasz skąd oni, taki Bond, Hunt, Killer czy inny Pana Samochodzik biorą te garniaki, golfy i białe koszule, zawsze czyste i w hurcie?
Kto ładuje te wszystkie gadżety?
Kiedy zmieniają gacie i kto je krochmali, czy piszą poezje, co zostawią potomnym, i kim im karmią rybki?
Tego w filmie nie widać, bo to jest zmanipulowane na ekranie!
W filmie są tylko wybrane urywki, z pracy jedynie. Ładnie poklejone częściowe ujęcia z całości!
Ba, niektóre sceny są dokręcone w studio, gdyż antagonista protagonisty za szybko spadł z dachu i się nie udało zrobić dobrego ujęcia live… Ale o tym cicho sza bo się wyda.
Tak ja w Formule 1 kiedy pokazują nam jedynie wyścig. Szara rzeczywistość jest pominięta i widać ją dopiero w Netflixie, w filmie dokumentalnym.
Cóż, trudno się i dziwić, „Życie to nie jebajka” jak głosi staroRzymsko sentencja.
Na filmie się nie pokazuje prozy, by nie wzbudzać grozy, popcorn ma się sprzedać (bo tylko na nim jest jakiś zarobek kiedy w kinie 5 osób gdyż to nie megahit i arcydzieł otarte o Oskara pokroju 365 dni), budżety spinać, i za długo by ten film trwał, a jeszcze się musi zmieścić 1,5 godziny reklam i napisów.
Dzień z prozy życia Agenta jest trochę inny niż na filmie, szczególnie jak się jest tyle lat w zawodzie co Hunt czy Bund, i ciągle na chodzie.
Spoko, praktyka czyni mistrza, ważne nie popaść w rutynę, zwyczajnie: "rób co lubisz, a nigdy nie będziesz pracować" a można ciągnąć i do niewczesnej emerytury (nie przysługuje ci wczesna bo oficjalnie nie istniejesz przecież, a jeśli już, to robisz jako zwykły hutnik).
Co do kobiet w tych zbliżeniach… Tak, tu jest gorzej, kusi. Ale, Agencka żona, ta co stoi za plecami każdego faceta i zrzę… i doradza, raczej te zbliżenia, łagodnie mówiąc, odradza.
I ma rację, kto by się tam chciał użerać z tymi wszystkimi pięknościami, jedna na codzień w zupełności nie wystarczy?
A martini, wstrząśnięte czy zmieszane?
Dobrze Bond powiedział „w dupie to mam, jedna cholera…” piwo też dobre.
Agent mieszka w bloku. Tak, tak, a co myślałeś? W willi czy innym pałacu?
Bądźmy poważni, w bloku mieszka, i w dodatku w jakimś nierzucającym się w oczy mieście i kraju.
Kamuflażość i incognitość to podstawa, nie można złoczyńcom ułatwiać złoczyństwa!
I w razie wpadki łatwo się przeprowadzić, mebli mało, i hipoteka na pałac z ogrodem nie uwiera.
Dobra, zostawmy to, jak wygląda dzień pracy agenta off the record?
Zwyczajnie, że tak to ujmę - do bólu.
Nadchodzi ranek i jak uda mu się wstać - w tymi wieku i stażu, przy takiej pracy to nie jest ani łatwe, ani oczywiste - to już jest pierwszy sukces.
Ubiera się w te garnitury od Toma Forda, buty od Crockett & Jones, omegi Seamastery od…
Omegi i inne te wszystkie pierdółki. Nawet jak nosi tylko golf i skórę to i tak tylko najlepsze, bo trzeba wyglądać, c’nie?
Reprezentuje się w końcu jakieś Państwo, no i w kinie będzie wszystko widać, w Imax 8K.
Tu jest pierwszy problem. Wszystko to kosztuje furę hajsu, a robota Agenta na etacie, wiadomo, pensja może i pewna, ale walczysz ze prywaciarzami, pracujesz dla rządów więc… budżetówka.
Składki trzeba odprowadzać, opodatkowane to wszystko, vaty, pity i akcyzy. Niby jest zwrot kosztów, ale paragon nie zawsze dasz radę wziąć, szczególnie kiedy musisz nagle zaiwaniać po dachu pociągu, za tego drinka.
Skąd więc brać na ten cały szyk i klasę, gdyż każdy wie: jak upieprzyć garniak w robocie, to taki za minimum 15 koła papierów?
Cóż, jak u handlowców żyjących z prowizji, czy brygadzistów robiących na akord - musisz iść, przyłożyć się w pracy, dobrze tropić i ostro killować.
Wtedy jak jakiegoś jednego czy drugiego potężnego wroga wyeliminujesz raz w tygodniu to coś tam zawsze skapnie z tych fortun niebotycznych.
Agentura przymyka oko (wiedzą jak jest) gdy czasem sobie pobierzesz prowizję sam z sejfu, ale bez szału! Do tego zrobisz zakupy w dyskoncie, zamiast whisky single malt wypijesz żubra beer (I'm working) i jakoś się dociągnie do pierwszego.
Dobra, śniadanie (potrójne rozpuszczalne espresso) wypite, cmok- cmok i trzeba podrzucić dzieci do szkoły, a siebie do roboty.
Zanim się towarzystwo wygramoli pod budą z tego cholernego Astona czy innego skrzyżowania Dużego Fiata z Ursus ciągnikiem - to, oczywiście, schodzi wiek (te pojazdy nie są od tego!). Wszystkie SuvMamy cię obtrąbią do suchej nitki. Fakt faktem, do odwożenia pod szkołę to się nie nadaje, o kupnie szafki w Ikei nie mówiąc.
Co poradzić? To sprzęt jest specjalistyczny, auto służbowe, nie ma co grymasić, zagryźć zęby i jakoś znosić.
Potem wbija się na Bazę. Przykładowa Monypeny czy inna p. Krysia, przekazuje szczegóły misji, podwijasz rękawy i 8 godzin jedziesz (pościg), spadasz (spadochron), płyniesz (nurkując), podkładasz (bomby), killujesz (czym się da), główkujesz (głową), rozkminiasz (rozumem), wygrywasz (w karty), wypadasz (z pociągu), latasz (helikopterem), zatapiasz (okręty podwodne), dostajesz (w ryj), oddajesz (kopa).
Ot, takie tam, standardowe procedury, typowe agenckie robótki z pełnym przestrzeganiem przepisów BHP.
A nieraz i dłużej musisz robić(płatne nadgodziny)!
Kończysz, myjesz ręce, po drodze zakupy i do domu na obiad.
A na chacie oczywiście chryja. Bo znowu ciuchy usyfione krwią:
-Agent, kurwa! Bądź RAZ poważny! Przejmujesz się w ogóle Moją Pracą? Wiesz, ile to wysiłku kosztuje sprać taką krew?!! Nie dałoby się czasem być UWAŻNYM bardziej!?
Trzeba trochę udobruchać A. Wife bo - cholera zapomniałeś - znowu karabinek i 4 granaty nieogarnięte zostały w sypialni na łóżku, jeden się sturlał pod komodę, koleżanki przyszły i się dziecko jednej zaczęło tym bawić.
Był ubaw! Się, można powiedzieć… rozerwały, no bombowo po prostu.
W domu, jak to w domu, młodzież się kłóci, kot znowu wyczuł arcywrogiego kota i fuczy. Wszystko cię boli po robocie, a trzeba jeszcze odkurzyć, śmiecie posegregować i pancerna szyba pękła w salonie, więc czas wymienić.
Gdyż jak prawdziwy mężczyzna mówi, że wymieni, to mu co pół roku nie trzeba przypominać, a zdaje się, że właśnie minęło.
-Bo nie tylko ty, Agent z borzej gałęzi, w tym domu chodzisz do pracy! A kto ci zrobił dzisiaj obiad!?!
A weź się spóźnij na taki obiad!
O właśnie! Raz taka była draka. Bodajże… w zeszłe wakacje? Budzisz się gdzieś (potem wyszło, że to Radom... a może Budapeszt?) bez pamięci, po mocnym strzale w głowę. Nagła utrata przytomności nastąpiła, niby normalne, ale tym razem zonk - przytomniejesz i nie wiesz, kim jesteś!
Wstrząs mózgu i chwilowa utrata pamięci. No weź zadzwoń do domu, że się spóźnisz, jak ani telefonu nie masz, ani numeru nie pamiętasz (kto teraz pamięta numery?), ba, nawet nie wiesz, że obiad o 16. Wyłazisz z tego bagażnika, cały obolały, wkoło masy ludzi obcych. Zanim dojdziesz do siebie, gdzie jesteś, kim jesteś i po co, nim wrócisz jakoś do domu ledwo żywy, to kilka dni minie.
I co?
Może „Cześć tato? Co słychać kochanie? Ale fajnie, że już jesteś?” Nic z tych rzeczy!
Spóźniony jak zwykle, była wywiadówka i pani się pytała, nie posprzątane w piwnicy, i że jeszcze raz taki numer, a przestaniesz się martwić o stan uzębienia, bo po co się martwić czymś, czego się nie ma!
Doprawdy, kto to widział, tak stresować człowieka po takiej delegacji?
I jeszcze ten cholerny kamuflażing.
Mieszkanie w bloku? Kto to, kurwa, wymyślił?
Ciągle się sąsiedzi zmieniają, same z nimi problemy.
Jak to tak? Ano jest tak - przychodzisz wieczorem skonany do domu, po „pracy w hucie”, a tam domówka czy inna impreza, za ścianą.
Martini już zmieszane z wódką, i z wódka i do tego wódka czeka.
I piwo!
Chciałoby się po prostu odpocząć, wypić jednego cholernego drinka z żoną i z procentami! Raz(!) i pójść spokojnie spać!
Czy to tak wiele?! To nie, hałas i śmiechy do późna!
Człowiek zmęczony, w stresie, czasem sobie zapomni, że „licens to kill” to jedynie w pracy i z przyzwyczajenia, odruchowo… y… mniejsza!
W każdym razie - sąsiedzi się zmienią dość często, ale na szczęście zawsze jakiś cmentarz (lub las) jest niedaleko.
No… ten... i tak to właśnie jest być Agentem…
Ta, chyba Nieruchomości.
Did you finish the mission?
Ryli? Hmm… dziwne, ale szacun!

SMS

    

    
    Przeczytałem niedawno „Uważaj, kim dziś pomiatasz, bo może jutro będziesz robił mu kawę” i przypomniało mi się…
Kiedyś dawno temu, tak dawno chyba, że w Faraońskim Egipcie, jeden, niewiele starszy od swych studentów, Pan Profesor magister docent rehabilitowany na studiach zaczął nami z lekka pomiatać. Może miał gorsze dni, może to były „te” dni, nie wiem, ale ciągnęły się dość długo.
Wiedziałem już, po przeliczeniu funduszy i zbadaniu ilorazu int. że kariery naukowca nie zrobię, więc powiedziałem mu, że Mi_ się to jego pomiatanie nie podoba. Cóż, jemu się z kolei nie spodobało, że mi się nie podoba, i musieliśmy się rozstać.
Z tym, że on został.
A po jakimś czasie przychodzi do mnie pani z kadr, z niestudenckich już dawno kadr, i mówi, że przyszedł jakiś pan i pyta o pracę, i czy mógłbym z nim pogadać.
Mógłbym, czemu nie, poszedłem do niego i… No cóż, Panie Profesorze magistrze docencie rehabilitowany, jak to mówią, skoro i na uczelni się na panu poznali to, parafrazując Guru z Polsatu „w tym zakładzie nie ma pracy dla ludzi z pana wykształceniem”.
Ależ naprawdę, nic osobistego, biznes prywatny rządzi się swoimi prawami, i nie trzeba robić kawy.
Ale to odosobniony przypadek bo ogólnie to mam duże szczęście do ludzi, i nosa trochę też.
Idąc bardziej w jakość, a mniej w ilość, przeważnie trafiają Mi_ się ludzie spoko.
Czy współpracownicy, współtowarzysze niedoli, zwierzchnicy, podwładni, od pacierza czy do szklanki i w wesołe, i ponure te poranki.
Może pomaga Mi_ w tym, jak to ktoś powiedział - trudna do zdefiniowania aura "lepiej mnie wkurwiaj", a może dowcip żywcem ze stand-up przeniesiony na street-up, i lepiej trzymać się od takiego z dala?
Nie wiem. Oj, no dobra, wiadomo, człowiek nie jest alfą, nie zawsze się uda i czasem trafi się jednostka rozczarowująca lub wybitna, która potrafi tak wybitnie wkurwiać, że:
On: coś studiujesz?
Ja: tak, kulturę i sztukę…
On: naprawdę, teraz, ty, tu!?!
Ja: tak, naprawdę, teraz, tu… bo jak widzę taką jak ty sztukę to ciężko mi kurwa zachować kulturę!
I znowu, był sobie kiedyś jeden nadzorca sprzętu naziemnego ruchomego, a ja, mimo, że bystry jak spuszczana woda, to nowym, i potrzebowałem jednak od niego supportu.
Czasem jedna czy druga sprawa związana z wozidłami wymagała z nim konsultacji, ale jak próbowałeś się do niego dodzwonić to nie odbierał - niech się świat wali, on ma czas, jego to wali.
Ale jak on się potrzebował do ciebie dodzwonić - to niech się świat wali, masz natychmiast odebrać, bo że nie możesz, jego to wali.
I pojechało się raz w trasę, pilnie trzeba się było skomunikować, to oczywiście i tradycyjnie - totalna olewka.
Zero komunikacji, a to przecież 21 wiek! LTE, 3G, 5G, watsupy, skajpy, messengery, i inne szmery bajery…
Muszę przyznać: kwurwiszy się nieco, „no ileż można?” - stwierdziłem, że dobra, ja pas, skoro to tak, to napisałem mu sms-a (taka średniowieczna, 160-znakowa forma komunikacji „Stukaj Mi_ Stukaj” alfanabeto w klawiaturkę guzikową alfanumeryczną, bez polskich znaków):
„Tankuje rope bo benzyna tu strasznie droga” i jeb tym telefonem w kąt.
A po 15 minutach, jak spojrzałem na ekran - 14 nieodebranych połączeń, 8 smsów, i chyba ze 4 maile oraz 6 faxów.
Da się?

Nagrody Darwina

 Corocznie przyznawana, poza nagrodami Nobla, jest antyNagroda Darwina. W wyniku głosowania w internecie antynagrody D. przyznaje się za wyjątkową głupotę.
Naprawdę, no, ogólnie to niewiele trzeba.
Wystarczy żeby kierowca autobusu zjadał za dużo kebaba dzień wcześniej, i miał sra... stop.. wróć, miał sTraszne problemy żołądkowe.
Po zawaleniu kursu, ba! można powiedzieć - po przesraniu sobie całego dnia, dochodzi do wniosku, że to nie jest praca dla niego, że chce ratować ludzi (strasznie zmasakrował go ten kebaba) - idzie więc na medycynę. Studiów nie kończy gdyż po drodze na egzaminy wstępne okazuje się, że nie ma matury. Siedząc na bezrobociu wynajduje papier toaletowy wielorazowego użytku.
Dostaje Nobla za „najważniejsze odkrycie w dziedzinie fizjologii lub medycyny”.
A ty, w tym samym czasie, zupełnie bez związku z nim, ale z wielkimi planami na wieczór w głowie, spokojnie lecz z nadmierną prędkością (bo pobudzony wizją spotkania w pubie planujesz szybko wrócić) jedziesz sobie w interesach i nagle przebiega ci kot przez drogę.
Nawet nie musi być czarny!
Dajesz po hamulcach, bo kotów dla zasady nie przejeżdżasz i to wytraca twoją prędkości, a z równowagi wytrąca policjanta który w przyczajce właśnie składał się by rejestrować twoją winę, obdarzyć cię za nią promocyjnymi punktami, oraz można płacić kartą.
Wytrąca go to dość mocno, bo tego jednego mandatu brakowało mu do miesięcznego limitu i zapłaty raty kredytu!
Nie dostaje premii, co tak wytrąca go z równowagi ponownie, że zataczając się od tych ciosów, ostatnią kasę wydaje w kasynie. Przegrywa. Postanawia zmienić ten niesprawiedliwi system. Pracuje wieczorami i nocami, a po zagryzieniu na śmierć 1400 ołówków, i zapisaniu 400 ryz papieru niczego nie wymyśla.
Lecz, zupełnie przypadkowo wpada przy tym na rewolucyjne równanie z dziedziny ekonomii "z teorii gier i badania równowagi psychicznej w sytuacjach strategicznych przy ruletce".
Dostaje Nobla z ekonomii.
Uff - ależ mi się upiekło - myślisz i jedziesz dalej, a jakiś czas potem najeżdżasz na drut który spadł woźnicy z przeładowanego wozu.
Nawet ten woźnica nie musiał być pijany!
Normalnie miałby tego złomu mniej, i nie miałoby to jak spaść - normalnie bez szans!
Ale dzień wcześniej złomiarze trafili na żyłę złota w postaci porzuconej w krzakach szlifierki kątowej na baterie, którą, z Lidla, niezupełnie niechcący, zabrał jeden przedsiębiorczy młodzian pilnie potrzebujący grosiwa.
Dlaczego zabrał i był potrzebujący?
Gdyż nagle, jeszcze dobrze nie przyjętego do pierwszej w życiu roboty już go z niej zwolnili.
Pierwszego dnia pracy spóźnił się on do nowej pracy przez kierowcę autobusu który się zatruł kebabem.
Nie miał już niestety, nasz młodzieniec, możliwości „zrobić drugi raz pierwszego dobrego wrażenia”.
A szlifierki nie sprzedał… bo ją zgubił. Idąc, załamany swym totalnym pechem, i poboczem, złapał niechcący „stopa” który zabrał go ze sobą.
Chłopak podrzucony do najbliższego miasta, zaszywa się w kartonie pod pobliskim mostem. W depresji, poniżej poziomu wody, bliski załamania bazgrze po kartonowych ścianach pogryzionymi ołówkami znalezionym koło 400 ryz papieru…
Z przypadkowych bazgrołów wychodzi arcydzieło literatury nowoczesnej.
Nobel z literatury.
Złomiarze wyczuli swoje „5 minut” w tym biznesie, nacięli tego drutu od cholery, i zarobili tyle kasy, że szkoda im to było tak zwyczajnie przepić. Siedząc przy wyrafinowanym Barkan Classic Cabernet Sauvignon i dyskutując nad zainwestowaniem swego majątku, i jak to transportować, wpadają na rewolucyjny pomysł „transportu superciężkich gabartyów marektowymi wózkami”.
Fizyka która wcześniej nie chciała się zgodzić na takie rozwiązania, pod ich podrasowanym wyrafinowaniem rozumowaniem poległa.
Nobel z fizyki był tylko formalnością.
Wozowy tak przeładował swój wóz, że musiał kapkę odpocząć w pobliskiej knajpce nim odwiezie ten drut na budowę z której złomiarze go… wiadomo - Perpetuum mobile.
Zmęczył się tak bardzo tym ładowaniem, że mimo iż wpadł „na jednego”, to w sam raz trafił na „happy hour”, i przez te „radosne godziny” zamiast tradycje czterech „na jednego”, styknęło mu na pięć, ale już nie na sześć. Dlatego przesiedział tam właśnie „te” nieszczęsne parę minut dłużej, po czym pojechał, ale nijak pijany nie był, bo po 5 piwach nie mógł taki być.
Jednak wypadek z drutem powoduje u niego wstrząs! Był niestety za trzeźwy i wszystko doskonale zapamiętał. Długo nie może się otrząsnąć - mógł zabić człowieka!Postanawia więc już więcej nie pić!
Miesza wódkę z żelatyną, czeka aż to stężeje i ją zjada! Dotrzymuje słowa, nigdy więcej nie pije, a przy okazji wymyśla nowy „sposób przechowywania płynów wrażliwych i ich transportu na wielkie odlegości”.
Nobel z chemii!
Cóż, a ty wpadasz na drut. Dziury w oponach, jeden zapas, brak wulkanizacji i nocleg na zadupiu w głodnym oczekiwaniu na posiłki których ubogie OC nie obejmuje.
Wchodzisz do tego przypadkowego Airbnb!, patrzysz na Niego kiedy daje ci klucze, bo chociaż wcale go tu miało nie być, to jest, gdyż się nudził w akademiku i przyjechał nieplanowo w odwiedziny do rodziny.
Coś nagle miedzy Wami iskrzy!
Sam nie wiesz co się z tobą dzieje!
Nagle, nawet nie wiadomo kiedy, ale wiadomo dlaczego… zamiast jednego wieczoru w pubie…
Zakładacie Kebab Wegetariański.
Franczyza opanowuje cały świat, sukces jest spektakularny, cały Bliski Wschód po przejściu na wegetarianizm zarzuca dżihad.
Pokojowa Nagroda Nobla za „najlepszą pracę na rzecz braterstwa między narodami, likwidacji lub redukcji stałych armii oraz za udział i promocję stowarzyszeń pokojowych”.
To wszystko przez jednego kota, a może kebaba…
Tak, nijak nie mamy kontroli nad tym co się zdarzy, i albo to co się dzieje - w gwiazdach jest zapisane, albo dziełem jest przypadku (zależnie od opcji wybrać swoją).
Jedyne co możemy, to tu i teraz, na maksa wykorzystać co przynosi nam los który zresztą na koniec i tak zrobi co tam sobie będzie chciał.
Ale mimo to, trzeba działać najlepiej jak w danym momencie jesteśmy w stanie, bo wiadomo bywa różnie… Może nas dopaść sra… niedysrazycja.
Rób swoje, najlepiej jak potrafisz, a szykując się na najgorsze licz na najlepsze!
Dokładnie tak jak ja!
Napisałem poradnik samochodowy, opatrzyłem go zdjęciami, zrobiłem grafiki okładek, a całość sam, tymi rękami, opublikowałem na Empiku!
Siedzę, patrzę dumny na swoje dzieło, a na okładce…
Błąd, kurwa, ortograficzny, w tytule, zrobiłem...
Ech. Nagrody Nobla rozdane, idę się nominować do Darwina.

Pod(przed)miot

 Mercedes zaprezentował ostatnio kilka pojazdów które, zdaje się, wytyczają nowe szalki.
No Czad!
Jednym z nich jest Mercedes-AMG S63 E Performance. To najmocniejsza wersja luksusowej limuzyny, jaka kiedykolwiek powstała. Ma 802 KM i 1430 Nm maksymalnego momentu obrotowego.
Na większości dróg, z różnych powodów, można poruszać się z maksymą prędkością 130/140 km/h więc te 1430 Niutonometrów połączone z 802 Koniami Mechanicznymi uważam, w limuzynie, za optymalną ilość siły i mocy by podołać temu zadaniu.
Nadchodzi też nowa wersja klasy E, na pokładzie której została zainstalowana wewnętrzna kamerka. Nie, nie do monitorowania zmęczenia czy antykradzieżowo (chociaż, jakiś amator może je tak wykorzysta), ona (kamera) jest tam do nagrywania filmów na Tik-Toka który również będzie tam w standardzie zainstalowany.
Ale po coś te LCD ekrany wielkości tv z PRL się montuje!
Nie bardzo wyobrażam sobie przyjemności z jazdy bez relacjonowania tego bezpośrednio na cały świat, nie można być samolubnym i należy szerować swój zajebisty lajf ze wszystkimi innymi.
I ja to szanuję, bo jak inaczej być w trendzie, trzymać rękę na pulsie, i nie podlegać jeszcze pod jurysdykcję A.S. Bytom
Mercedes CLE, który został wyposażony w najnowszą wersję systemu infotainment MBUX, także wyposażony jest w aplikację TikToka. Ale spokojnie! Nie samym tik tokiem człowiek żyje, mamy tu też inne platformy i aplikacje znane ze smartfonów – Pocket Casts, Zoom, Webex czy nawet grę Angry Birds, a także przeglądarkę internetową Vivaldi.
No jak nie jak tak, to w końcu jest samochód c’nie?
Kiedyś, kiedy ludzie mieli czas skupienia ciut dłuższy niż welonka, Tom Clancy napisał całą serię książek o przygodach Jacka Ryana.
Łebski był z tego Ryana gość. Za biurkiem potrafił coś przeanalizować trafnie, i w terenie sobie skutecznie poradził z jednym watażką czy drugim terrorystą.
Tu pomógł z bombą, tam z łodzią podwodną, a w Londynie to nawet uratował życie rodzinie królewskiej (nie no, nie całej!).
Taki scyzoryk wielofunkcyjny na każdą okazję oparty na używaniu rozumu.
Ale, poza rozumną głową, ten nasz doktor Jack „Victorinox” Ryan, w najnowszej serialowej odsłonie swych książkowych przygód, ma i jeździ, o ile mnie oczy nie mylą, samochodem BMW CSL 3.0. no, może to jest E9.
Tak czy siak, pojazd to z lat 70-tych, narzędzie piękne i służące tylko do jednego - do przemieszczania się.
Mimo iż wiem, że go tam wrzucili bo ładny i dobrze kontrastuje z nowoczesnymi wozidłami, to i tak… fajnie.
Facet który, jak kiedyś wielu - używa wiedzy i rozumu, jeździ pojazdem opartym na połączeniu techniki, mechaniki i sztuki użytkowej. Gdzie kierownica służyła do kierowania kołami, gałka zmiany biegów służyła do zmiany przełożeń, a siedzenie do siedzenia tak aby przez szybę można było patrzeć i widzieć, bo grubaśne słupy, kamerki neony i setka innych urządzeń nie przeszkadzały w tym do czego pojazd służył i po co się do niego wsiadało - w jeździe.
Kiedy nie było komputerów przenośnych dzięki którym możemy pracować na plaży, człowiek wyłączał sprzęt wychodząc z pracy i już nie pracował bo wyszedł i nie miał jak.
Na rybach nie wysyłał przelewów tylko pił wódę, filmy oglądał w kinie w nie w poczekalni u lekarza, w restauracji spotykał się żeby pogadać z osobą z która się tam umówił, a nie z całą resztą której tam fizycznie nie było - wyjętą z kieszeni i jebniętą na stół w smartfonie.
Kiedy ludzie mówili do siebie po ludzku „dzień dobry” a nie „witam” jak udzielne książęta.
Niby cieszę się, że technologia idzie do przodu, że świat się rozwija, a technika jest w służbie człowieka ale... niebawem, w zalewie bodźców i ilości dostępnych „na już” opcji, nawet nie zauważymy jak i kiedy minęło nam życie, a A.S. Bytom z ciętą ripostą i szpadlem już na nas czeka służąc usługą.
Kurwa, coraz bardziej tęsknię do czasów kiedy w skupieniu mogliśmy zajmować się tym czym akurat się zajmowaliśmy, a przedmioty, po pierwsze „służyły”, a po drugie nam, i to do tego do czego je skonstruowano… bo jak coś jest do wszystkiego to jest do dupy.

Światowy Dzień Pocałunku

 Dzisiaj Dzień Pocałunku i zupełnie nie bez związku, na ekranach naszych smarturządzeń "Wiedźmin sezon 3".
Przy oglądaniu ekranizacji Wiedźmina „sezon” 2 poległem gdzieś w połowie serii, ale w „sezon” 3 zostałem ścięty (na uniki byłem zbyt śnięty) już na odcinku trzecim, jednak...
...Jeśli chodzi o "Wiedźmina" edycja - Sapkowski Oryginal; wersja - do czytania; forma - papier, to jest osom i sztos. Przebrnąłem przez wszystkie „sezony” i to po kilka razy, a cytatów znam po kokardę!
Czasem się przydają.
Ot choćby jak wtedy kiedy nie było, jak dzisiaj, pięknego Dnia Pocałunkowego, a rzyć cza było ruszyć i jakoś (nie mylić z jakość) żyć w prozie oraz znoju.
To był zwyczajny dzień i wcale nie twierdzę, że kobiety jeżdżą gorzej niż mężczyźni.
Niejedna kobieta jeździ gorzej od niejednego faceta, ale i niejeden facet jeździ lepiej od wielu kobiet... y... ten... czy jakoś tak.
W każdym razie, teraz, kiedy samochody mają przeróżne wspomagania, kierownice mniejsze niż koła młyńskie, a sprzęgła nie są robione z kowadeł kowalskich i sprężyn dział okrętowych, wszystko się wyrównało... Ale nic nie poradzę, że akurat, pech chciał, tamtego dnia padło na kobietę.
Jechaliśmy sobie onegdaj i grzecznie przez miasto, we dwa auta, ja z tyłu, a z przodu jakiś wypaS-U-V. Dojeżdżamy do skrzyżowania ze światłami, pasy 4 - jeden w lewo, jeden w prawo, dwa prosto.
„Ja tylko chciałem skręcić w prawo wysoki sądzie” kiedy ta pani, bo się okazało, że w tym SUVie pani jest kierowcą... pardą - Kierowczynią, na tym pasie do skrętu w prawo, nagle się zatrzymała, włączyła awaryjne i wysiada.
No jak nie, jak tak! Normalnie, prawie na skrzyżowaniu, w pasie ruchu - awaryjne i wysiada.
Coś się musiało stać - myślę - te elektryki teraz to takie homo niewiadomo, nigdy nie wiesz z jakim gównem wyskoczą i kiedy.
Ale patrzę dalej, a ona wysiada cała, zdrowa, w kapciach (takie z futrem), dobrze, że nie w szlafroku, i z telefonem przy uchu.
A obok ulicy… kątem oka widzę, Rossmann.
Ach, to takie kapcie! Trąbię więc grzecznie, o nie, żadnego chamstwa z wduszaniem klaksonu pod dywaniki na podłodze. Takie tam lekkie informacyjne „trąb” jak u słonia po kąpieli, a ona do mnie pokazuje na miga, bo jednoręcznym braillem, że „jest spoko, luz, żebym się nie przejmował bo jest gitara i ona tu parkuje”.
Ale jak jest gitara, jak zastawiła 25% skrzyżowania, i 100% pasa Mi_ przed maską, i idzie kupować balsamy oraz hybrydy w promocji?!?
Wychylam się więc i mówię:
-Proszę pani, zaparkowała pani w pasie ruchu i prawie na skrzyżowaniu!
-Ale ja tylko na chwilę wyskoczę, o co to całe halo?
-Ale tu nie można tak parkować!
I ona mi wtedy mówi żebym ją pocałował…
-W dupę!
Propozycja może i dobra, bo jedno się nie zmieniło przez lata - całować wolę kobiety, ale chybiona, gdyż doprecyzowując - jedną kobietę (proszę Mi_ nie przysyłać propozycji, to aktualnie nie ma się zmienić, a…. i z polaka wypracowań też już nie piszę). Oraz, co prawda to fakt, czasem mówię szybciej niż myślę.
Tym razem jednak zrobiłem wyjątek, pomyślałem równie szybko i wyszło Mi_, że:
Uno momento - to nie jest ta kobieta którą całuję.
Duo seiczento - nie jest to też Dzień Pocałunku, i
Trio ichTroje - to Wiedźmin sezon 3 jest do dupy.
Do całości więc idealnie pasuje cytat z jedynego prawdziwego "Wiedźmina" czyli książkowego.
Nie zwlekając zagaiłem cytatą - Pani wybaczy, całować w dupę pani nie będę, gdyż „znam takie co ładniej odmawiają niż pani daje”.

Asystent

 Kiedy Goldfinger, kolejny Arcywróg Bonda, Jamesa Bonda, który "nie wie z kim tańczy", przemierzał Szwajcarię swoim Rolls-Roycem, za Asystenta w Drodze miał jedynie Oddjoba, pana o aparycji budowlanego młota.
Ten nasz… jego uroczy Oddi „Kafar” posiadał kilka bardzo przydatnych w podróży umiejętności. Czarny pas w karate, a także, tak na wszelki wypadek, znał taekwondo i hapkido. Rzucał, ze śmiertelną precyzją, melonikiem (taka stara czapka z daszkiem) gustownie obszytym ostrzem jak brzytwa ostrym.
Co nikogo nie dziwi, i ja to szanuję, był również wykwalifikowanym łucznikiem, a oprócz „ostatecznej i bezlitosnej eliminacji drogowych przeszkód”, czyli tych którzy mogli sprawiać kłopoty na szlaku wytyczonym przez Goldfingera, Oddjob był także strażnikiem, szoferem i służącym, a żeby dopełnić perfekcji, ponieważ miał wadę wymowy, mówi mało i nie odzywał się nieproszony.
No, Asystent idealny!
Gdy ja jechałem przez tę samą Szwajcarię, w dużym, wygodnym, przestronnym Van Mercedesie, z udogodnieniami typu „milion dwieście tysięcy nastrojowych podświetleń kabiny na każdą okazję” (jak mogłem wcześniej bez tego żyć?), również miałem na pokładzie całe stadko Asystentów.
Począwszy od Asystenta Głosowego - który mógł spełnić każde me wypowiedziane na głoś życzenie, poprzez Asystenta Parkowania, Pasa Ruchu, Monitorowania Ruchu Poprzecznego, Unikania Kolizji, Włączania Nastrojowej Muzyki, Wykrywania Znaków (z wyłączeniem magicznych i odBoskich), Analizy Ograniczeń Prędkości po Asystenta Analizy Ilości Krwi w Kofeinie.
Czuwały one cały czas, nigdy się nie męczyły, reagowały błyskawicznie, a kiedy uznały to za stosowne, ba, konieczne nawet(!) samodzielnie Mi_ skręcały, hamowały, głośno piszczały z nerwów, i wyświetlając ostrzegawcze komunikaty gdzie się tylko dało wibrowały że aż autem bujało.
Cholerni Asystenci Co Wtrącają się Wszędzi!
Cóż za koincydencja! Bo Bond niezmordowanie, z lekko ironicznym uśmiechem przypominającymi Mi_ Kaczora D. (wybacz James) również podążał przez całą tę "Szwajcaria".
Śledził wspomnianego kilkunastu asystentów wcześniej Złotopalcego Wroga. Po drodze, pewnie z nudów, trochę się ścigał z Miłośniczką Szybkich Wyprzedzeń, unikał zabicia od kuli Zabójcy w Spódnicy, podziwiał widoki, i ogólnie, dobrze się bawiąc, śmiało śmigał przed siebie.
A na pokładzie swego wiernego Astona DB5, również i on, miał cały zestaw Asystentów.
No, musowo! To Agent jest, jak handlowiec, działający w terenie, dlatego musi dysponować całą gamą użytecznych dodatków.
Swego wroga zdolnego zachwiać planetą poprzez przemieszczanie ciężkiego złota i gromadzenie go w jednym miejscu, człowieka bez skrupułów za to z Rolls-Roycem, śledził dzięki Asystentowi Śledzenia. Na doskonale precyzyjnym radarze pokładowym z aktualnymi mapami, mógł obserwować przemieszczanie się tego Goldfingersa Nikczemniksa o lepkich palcach!
Miał też Asystenta Pasa Ruchu, i kiedy ktoś go chciał z tego pasa jego ruchu zepchnąć - asystent wysuwał z koła pomocny przecinako - blender i poprzez pocięcie opon oraz lekkie zblendowanie karoserii agresora, utrzymywał Bonda w lini pościgowej, w dalszym ciągu jego, pasa ruchu.
Był też Asystent Unikania Kolizji, który, kiedy wykrył pojazdy poruszające się na kursie kolizyjnym, potrafił zmienić trajektorię ich ruchu poprzez zasłonę dymną, zwilżenie nawierzchni odrobiną oleju, lub zwyczajnie - elegancko wyhamować je przy pomocy poręcznego zestawu działek pokładowych.
Pan Gatling byłby zachwycony!
Aby nie tracić ani sekundy, a jak wiadomo Bond walczy o najwyższe stawki i tu nie ma miejsca na błędy, ma też Asystenta Wysadzania Delikwenta - nie nie! nie chodzi o granat! Otóż, bez zatrzymywania się, magicznym czerwonym przyciskiem może wysadzić pasażera, razem z fotelem, przez dach.
Ścigali się oni, Goldi and Bondi (sam widziałem na ekranie) zażywając czystego alpejskiego powietrza a przy okazji walcząc o ład gospodarczy i ceny złota na świecie, w okolicach Hotelu Belvédère – na trasie przełęczy Furka.
W 1882 roku jeden młody, lecz „wysoko mierzący” hotelarz zdecydował się wybudować hotel ten... powyższy, na wysokości 2429 m. Dlaczego właśnie tam? Ponieważ wtedy nigdzie indziej nie można było jechać tak blisko granicy wiecznego śniegu, tuż obok Lodowca Rodanu oraz zamieszkać w przytulnym pokoju z widokiem na szczyty Alp.
Przy okazji, w gratisie, otrzymywano przełęcz Furka którą się tam dojeżdżało. Pełna była ona licznych zakrętów, zjazdów i podjazdów, i potrafiła podnieść ciśnienie podróżującym nią samobójcom do poziomów obserwowanych tylko w głębokich oceanicznych odwiertach naftowych.
W ciągu kolejnych dekad hotel Belvédère stał się cooltowym miejscem noclegowym, podbijając serca fanów motoryzacji, widoków, zegarków oraz sera.
Bonda jeszcze nie.
Ale wszystko, co piękne, kiedyś się kończy, i sytuacja hotelu zaczęła się pogarszać już w latach 60-tych. Lodowiec, który był największą atrakcją tego miejsca, (najbardziej grota o długości 90 metrów, która pozwalała zajrzeć do wnętrza lodowca), z roku na rok oddalał się o kolejne centymetry. W związku z ociepleniem klimatu przez ostatnie 100 lat czoło Lodowca Rodanu cofnęło się o ponad 1,5 kilometra od hotelu, a ostatnio traci 10 cm dziennie! W 2000 roku wbito ostatni gwóźdź do tej trumny, wybudowano nowy tunel, który omija tę trasę.
Gwar w holach Belvédèru cichł. Huczne Imprezy przeradzały się w kameralne „pokojówki”, a pokojówki coraz cześciej nie miały co robić. Pokoje, zamiast światłem, zaczęły świecić pustką.
W końcu, w 2015 roku drzwi do hotelu zostały zamknięte na zawsze.
Ale, ale! Hotel jeszcze stoi, trasa jest przepiękna i pełna wyzwań, więc, skoro jestem w pobliżu, i jestem skory do przygód, to mus Mi_ tę trasę pokonać.
Ponieważ jestem w okolicy to decyzja zostaje podjęta:
Mi_: Hej Mercedes! - wzywam swego wiernego i zawsze czujnego Asystenta Głosowego.
Merc: Tak, proszę?
Mi_: Prowadź mnie do Hotel Belweder!
Merc: Czy możesz powtórzyć pytanie?
Mi_: Prowadź do: Hotel Belweder!
Merc: Wytyczam trasę do Belweder, Warszawa.
Mi_: Nie, nie Warszawa pałac Belweder, hotel Bułelvedere! - zmieniłem akcent na pseudofrancuski, może to pomoże.
Merc: Czy możesz powtórzyć pytanie?
Mi_ : Hołtelue Bułelvedere!
Merc: Wytyczam trasę, Hotel Belweder, Zakopane.
Mi_: Nie, nie Zakopane!
Merc: Czy możesz powtórzyć pytanie?
Mi_: Hej Mercedes?
Merc: Tak, Proszę?
Mi_: Wal się!
Merc: Czy możesz powtórzyć pytanie?
Mi_: Eh... Dobra Merc, nie było tematu - i myślę jak by go tu podejść - Prowadź do Grzegorza Brzęczyszczykiewicza Chrząszczyżewoszyce, powiat Łękołody, powtórz adres!
Merc: ...Hej Mi_!
Mi_: Tak, Proszę?
Merc: Wal się!